Teatrem prowokuję do myślenia
Kontakt ze sztuką przemienia, widzimy więcej, doświadczamy głębiej i dzięki temu możemy poznać lepiej nas samych.
Na Slot Art Festivalu 2019 było dużo o wojnie – poruszony został m.in. temat zamachu terrorystycznego w Biesłanie.
Wcześniej nie mieliśmy takiej spójności tematycznej. To pierwszy raz, kiedy wystawialiśmy w jednym nurcie.
Jakim kluczem kierowałaś się przy doborze spektakli?
Władza, wojna, konflikt…
Dlaczego?
Spektakle oglądam cały rok, to moja praca. Zorientowałam się, że widziałam w tym roku wiele sztuk o konfliktach zbrojnych. Stwierdziłam, że fajnie będzie zaprosić takich twórców na SLOT.
Nie protestowali?
Raczej nie. Zazwyczaj nie mają problemu z przyjęciem zaproszenia.
Spektakle odbyły się w starej wozowni – tam jest festiwalowy teatr. Ta przestrzeń też wpływa na percepcję?
Tak, Wozownia jest wyzwaniem i zadaniem dla twórców. Artystom na pewno odbiera komfort pracy i grania. To trudna przestrzeń, która daje jednak widzom nowe doznania.
Co to znaczy?
Przykładem może być tutaj spektakl „Sorok Dniej” – o zamachu terrorystycznym w Biesłanie. To była straszna tragedia, w której zginęło ponad 330 osób… Doszło do niej na sali gimnastycznej podczas rozpoczęcia roku szkolnego. W kontekście tej sztuki przestrzeń Starej Wozowni nabrała dodatkowego znaczenia.
Widzowie byli bardzo blisko aktorów… Nie było granicy pomiędzy publicznością, a sceną.
Doszedł do tego kurz, brud – te trzaskające drzwi, drewniane stropy, belki, cegły… Bardzo surowe miejsce. Dzięki temu spektakl miał dużą moc.
A jak oceniasz publiczność? Bo przecież oprócz twórców, przestrzeni – to właśnie odbiorcy tworzą integralną część teatru.
Uwielbiam slotową publiczność. Jest bardzo specyficzna, jedna z wrażliwszych i inteligentniejszych, z jakimi miałam do czynienia. To są bardzo życzliwi ludzie – i myślę, że to właśnie oni tworzą aurę tego festiwalu.
Na początku teatr robiliśmy na dole, na scenie klubowej – ale piwnica pękała w szwach, dlatego przenieśliśmy się do wozowni, która też jest zawsze zapełniona. I to jest fenomen!
Bo teatry muszą dzisiaj walczyć o widza – w szczególności, który jest w tym przedziale wiekowym.
Poniżej trzydziestki?
Dokładnie. Slotowicze to młodzi ludzie – licealiści, studenci, świeżo po studiach. Z moich obserwacji wynika, że do teatru najczęściej chodzą tacy po trzydziestce. Moje zdanie podzielił też Lech Raczak – był zachwycony publicznością. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz grał przed ludźmi w tym wieku, którzy byli tak ciekawi, wrażliwi i inteligentni.
Duży komplement dla slotowej publiczności.
Jak najbardziej zasłużony.
Tym bardziej, że tematy poruszane w Wozowni nie są łatwe. Tak, jak m.in. historia życia Oriany Fallaci… To fascynująca postać, niejednoznaczna, bezkompromisowa. W tym roku zagrałaś monodram wcielając się w tę włoską reporterkę. Skąd taki wybór?
W 2018 roku świętowaliśmy uzyskanie praw wyborczych przez kobiety w Polsce. Dlatego chciałam oddać głos kobiecie na deskach teatru. Skoro przez tyle lat nie mogły mówić – to chciałam, aby przez taką silną osobowość mogły być słyszane, mówić pełnym głosem.
Dlaczego akurat Oriana Fallaci?
W tym spektaklu mówię takie zdanie: „Niektóre kobiety są jak utwory, które będziecie grać do końca świata”. Pomyślałam po prostu, że Oriana jest właśnie takim utworem. Chociaż już nie żyje, jest postacią bardzo znaczącą dla historii XX wieku, dla historii dziennikarstwa, życia społecznego i politycznego. Poza tym chyba po prostu do mnie przyszła – przez swoje książki i twórczość.
W jaki sposób?
Mój kolega prowadzi autorską księgarnię we Wrocławiu. Powiedziałam mu, że chciałabym zrobić spektakl o takiej silnej osobowości. Przyniósł mi kawę, dwadzieścia różnych książek i zaczęłam wszystkie kartkować. I tak dotarłam do biografii Oriany Fallaci. Chciałam ją kupić, ale znajomy dał mi ją w prezencie, w ramach świąt Bożego Narodzenia. Po przeczytaniu wiedziałam, że to jest właśnie „to”.
Trudno było Ci wejść w tę rolę?
Cały spektakl był dużym wyzwaniem. Wcześniej pracowałam na tekstach teatralnych – a tutaj niczego takiego nie było. Dlatego musieliśmy zacząć od zera. Do współpracy zaprosiłam Ritę Jankowską. Stworzyłyśmy od nowa całą sztukę i wypisałyśmy miejsca, gdzie chcemy położyć akcenty. A to jest bardzo trudne w przypadku tak bogatej biografii! Po prostu zafascynowała mnie ta kobieta.
Od pierwszego wejrzenia?
Gdyby nie to pierwsze uczucie, nie ciągnęłabym tematu. To zauroczenie jej biografią i twórczością zadecydowały o wyborze. A później – no cóż, jak to w życiu – poznajesz głębiej osobę i masz jej bardziej rzeczywisty obraz. Gdy czytałam więcej jej książek odkryłam, że jednak nie jest tak jednoznaczna. Ma wiele kontrowersyjnych wypowiedzi. Ale tak, jak jest z zakochaniem – na początku wyidealizowanie przysłania rzeczywistość, a potem emocje opadają.
Pomyślałam jednak, że ta jej niejednoznaczność to atut.
Niejednoznaczność, ale też bezkompromisowość.
To prawda. Miała wszędzie wrogów nie tylko dlatego, że była temperamentna, ekspresyjna i awanturnicza. Ale była atakowana przez to, że dążyła przede wszystkim do prawdy. Pod koniec życia przyznała się, że popełniała wiele błędów i ma dużo wad. Ale nigdy się nie sprzedała. Nawet jako początkująca dziennikarka nie bała się konfliktu z przełożonymi – straciła pracę przez to, że nie chciała pisać tego, co według niej było kłamstwem.
Słynęła z zadawania trudnych pytań możnym tego świata – potrafiła skrytykować ajatollaha Chomeiniego i Muammara al-Kadafiego albo wdać się w dyskusję z Jasirem Arafatem.
A jako aktorka – jak czułaś występ, w którym wcieliłaś się w Orianę?
To było trudne! Warunki techniczne są naprawdę polowe. Szum, zamieszanie, brak ciszy – to mnie strasznie rozpraszało. Byłam tym zmęczona i poprosiłam, żeby ludzie weszli do środka albo przestali mówić. Dopiero jak się uspokoiło, było dobrze. Ale jeżeli chodzi o publiczność – to są niesamowici! Widownia jest bardzo czuła na niuanse, kolory, emocje. Czasem stoję przed publicznością, jak przed ścianą. A tutaj ludzie przyjmują, dialogują, odbierają. Na Slocie jest prawdziwa wymiana energii pomiędzy widzem a twórcą. To niesamowite doświadczenie.
A patrząc już szerzej – na Slot Art Festivalu jesteś szefową sceny teatralnej. Jaką funkcję ma dzisiaj teatr?
W starożytności to było katharsis – oczyszczenie. Chodziło o poruszenie wewnętrznej struny człowieka – to pozwalało wyjść poza uwarunkowany świat. Doświadczenie teatralne dotykało sacrum.
A dzisiaj jest różnie. Widzowie szukają innych rzeczy. To na pewno zależy od profilu teatru, założeń artystycznych, decyzji dyrekcji. Jeden teatr ma bardziej zabawowo-rozrywkowy charakter, inny bardziej komentuje rzeczywistość, jeszcze inny jest miejscem eksperymentów scenicznych i kulturowych. Co teatr – to różne funkcje.
Dla ciebie najbliższy jest teatr offowy?
Tak jest.
Co w nim odnajdujesz?
Przestrzeń dla wolności, eksperymentu i poszukiwania.
W teatrach instytucjonalnych jest zawsze hierarchia – reżyser ma nad sobą dyrektora, który ma oczekiwania. Przełożony ingeruje w dzieło, komentuje: „to się nie sprzeda”, „publiczność tego nie kupi”, „to jest niecenzuralne”. To są różne ograniczenia.
A w offie jedynym ograniczeniem są finanse i budżet. To wpływa na przestrzeń artystyczną, którą budujemy. Jeżeli zderzamy się z ograniczeniami, to jedynie z materialnymi – teatr jest nieograniczony jak ludzka wyobraźnia.
Było o teatrze, to powiedz jeszcze szerzej – o sztuce. Bo przecież Slot to miejsce, które tętni sztuką.
Tak, dlatego jest wyjątkowe…. Sztuka pozwala odnaleźć to, co starożytni zamykali w triadzie: „piękno, prawda, dobro”. Kontakt ze sztuką przemienia, widzimy więcej, doświadczamy głębiej i dzięki temu możemy poznać lepiej nas samych.
Sztuka jako narzędzie poznania samych siebie?
To jest moje doświadczenie sztuki. W wieku 10 lat obejrzałam spektakl, który zmienił moje życie – wpłynął na dorosłe decyzje o zajmowaniu się zawodowo teatrem. Gdyby nie to, byłabym innym człowiekiem. Nie rozmawialibyśmy tutaj.
Co to był za spektakl?
Nomen omen zatytułowany był „Olśnienie”. To była sztuka Janusza Wiśniewskiego – zobaczyłam ją na pierwszych gliwickich spotkaniach teatralnych. Poszłam tam z mamą i siostrą – pamiętam, że skończyły się wtedy bilety na spektakle ze znanymi osobistościami i poszłyśmy na chybił-trafił.
Weszłyśmy na występ – a tu nagle szok!
Na scenie biegali korowodem poprzebierani ludzie wokół jakiegoś drzewa. I dodatkowo krzyczeli do siebie jakieś niezrozumiałe teksty. To było strasznie dziwne! Pomyślałam: „Jak można robić taki teatr?!” Byłam poruszona, a nawet zbulwersowana tym, co nam proponują. I gdyby nie to, że mama wydała kupę kasy za bilety, to bym wyszła.
O tym spektaklu myślałam przez następne trzy miesiące. I nagle… olśnienie! Trafiło to we mnie jak strzała, zrozumiałam tę sztukę. Wtedy podjęłam decyzję, że chcę robić takie rzeczy: prowokować teatrem ludzi do myślenia.
I robię to do dzisiaj.
Fot. Robert Sawicki. Zdjęcia pochodzą ze spektaklu „Oriana. Utwór” zagranego w trakcie Slot Art Festivalu 2019
Rozmowa została opublikowana w ramach projektu „Sztuka życia w sieci”.