Marcin Żyła o swoich przeżyciach na statku ratowniczym Lekarzy bez Granic – Slot Art Festival 2024

Migracje przez morza i granice to temat budzący emocje, które Marcin Żyła zgłębia w swoich poruszających reportażach. Historie ludzi uciekających przed wojną, biedą czy prześladowaniami pokazują nie tylko ich ogromną odwagę, ale także dramatyczne warunki, w jakich szukają lepszego życia. Relacje z Lampedusy czy Sahary ujawniają realia, które są wciąż zbyt mało znane, mimo ich uniwersalnego charakteru i historycznych podobieństw do migracji z przeszłości. Opowieści te przybliżają bohaterów codzienności – ratowników, lekarzy i mieszkańców pogranicza, którzy stają się pierwszymi świadkami tragedii, ale też ambasadorami dobra. Żyła ukazuje także trudne decyzje polityczne i humanitarne związane z migracjami, wskazując na złożoność współczesnych wyzwań na granicach Europy. Jego narracja łączy emocje i fakty, przenosząc do miejsc, gdzie ludzkie historie stają się świadectwem nadziei i wytrwałości. To wezwanie do refleksji nad granicami – zarówno tymi geograficznymi, jak i mentalnymi.

Marcin Żyła — dziennikarz, wieloletni zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, twórca licznych reportaży z Afryki, Bliskiego Wschodu i granic Europy, współpracownik „Raportu o stanie świata”. Jak pisze sam o sobie „odkrywam świat, smoki, góry & zagraniczne awantury”.

Transkrypcja

Dzięki serdeczne. Takiego wejścia to chyba nie miałem w życiu.

Patrzę po Was i widzę parę znajomych twarzy, parę imion znam. Parę znajomych twarzy znam, choć nie znam imion. I pomyślałem sobie, że choć przyjechałem pół godziny temu, to już się czuję jak w domu.

Witajcie i bardzo Wam dziękuję za to, że tak licznie przyszliście. Taka moja pierwsza myśl jak zobaczyłem Was w tym namiocie.

Pomyślałem, że to strasznie fajnie, że tak bardzo nam się licznie chce słuchać cały czas o migracji.
O migracji, o przypływie, o tym jak ludzie się ruszają, podróżują, o sprawach, które zmuszają ich do opuszczenia domów i swoich krajów. A potem złapałem się na drugiej myśli. Dlaczego tak pomyślałem?
Przecież właściwie temat granicy, temat uchodźców w Polsce to jest tak naprawdę kwestia ostatnich dwóch, trzech lat. Taka rozmowa na serio już na własnej skórze możemy tego zjawiska doświadczać. Ale pomyślałem tak dlatego, że być może ktoś już może być znudzony, że zorientowałem się, że mój pierwszy kontakt z tym tematem to było 12 lat temu. W czasie kiedy myślę w Polsce słowo uchodźca czy migrant, migrantka kojarzyło się zupełnie inaczej niż dzisiaj i to zjawisko było jednak w dalszym ciągu jeszcze obce. Dzisiaj już tak nie jest, ale pomyślałem, taki mam pomysł na to spotkanie, mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu, że chciałbym was zabrać w podróż. Chciałbym was zabrać w podróż nie tylko na Morze Śródziemne, tam się zatrzymamy najdłużej, bo jakoś ten temat uchodźców na morzu, migrantów na morzu wydaje mi się najciekawszy dla mnie. I być może mam tutaj wam coś do opowiedzenia czy do przekazania.
Ale podróż to będzie przez ostatnią właściwie dekadę, ponieważ hasłem Slotu jest przepływ, ponieważ w strefie reportażu w kolejnych dniach będziecie się spotykać z twórcami, autorkami, autorami, aktywistami, ludźmi, którzy zajmują się tym tematem z bardzo wielu perspektyw. Bardzo silny akcent jest na szczęście na to, co się dzieje na polskiej wschodniej granicy, na granicy białoruskiej na Slocie. To może dobrze się składa, że ja skromnie zaczynam tę serię, może wprowadzić w temat, spróbuję was przeprowadzić przez różne granice. Może uda się nam wspólnie, zachęcam was też do rozmowy, do zadawania pytań, zastanowić się nad tym, czym są dzisiaj granice, dlaczego kojarzą się źle i jak to jest z tym otwieraniem i zamykaniem granic.
Czy to jest jednoznaczne, czy jednak tutaj jest bardzo dużo szarości po środku. Możemy tak się umówić na taką podróż? Pomysł jest okej? Czy tak w miarę?
Słuchajcie, to zaczniemy ją od 2012 roku. Jest połowa września, chyba 21 września, w każdym razie niedziela. Jesteśmy na przedmieściach Londynu, południowe przedmieścia Londynu. Taka spokojna uliczka z tymi takimi angielskimi domkami, wąskie wejścia, taki mały ogródek, jakiś murek, samochody zaparkowane, uliczka jest ślepa. Ludzie wychodzą do kościoła i na ulicy jakoś tak między chodnikiem a samochodami znajdują ciało człowieka, czarnoskórego, zmasakrowane.
Coś poważnego się stało, ten człowiek nie żyje oczywiście. Przyjeżdża policja, ludzie zaczynają się zastanawiać co się mogło zdarzyć, kim jest ten człowiek. Policja zaczyna znajdywać w kieszeni tego człowieka jakieś… nie było dokumentów, ale znalazła jakąś kartę SIM zdaje się, jakieś pieniądze afrykańskie, jakaś waluta z Afryki. W dalszym ciągu nie wiadomo co się stało. Obrażenia wskazują na upadek z wysokości. Raz na jakiś czas nad tym miejscem przelatuje samolot, to jest ścieżka podejścia do lądowania na lotnisku Heathrow. Mniej więcej na tej wysokości tych domów, 300 metrów wyżej, samoloty otwierają drzwi podwozia. Dość szybko policja, koroner dochodzą do wniosku, że ten człowiek spadł z dużej wysokości. 300 metrów to jest wysokość wieży Eiffla. Mniej więcej z tej wysokości spadł na tę zwykłą ulicę w Londynie. Ludzie, którzy podróżują ukrywając się na pokładach statków i samolotów, to jest maleńki promil, to jest tam może jedna stutysięczna, jedna milionowa zjawiska migracji, ale ona wciąż jest. Kilkadziesiąt osób w ten sposób w ostatnich latach w Europie straciło życie. Sposób na tę podróż polega na tym, że oni próbują się na lotnisku w jakimś kraju, najczęściej afrykańskim, ukryć właśnie w takiej komorze podwozia. To podwozie jest potem chowane, najczęściej bardzo szybko giną. Samoloty latają na takich wysokościach, że tam jest minusowa temperatura, powietrze jest rozrzedzone, właściwie go nie ma, ciśnienie, więc ci ludzie z reguły giną w ciągu kilkunastu minut od startu, ale zdarza się, że jakimś cudem dolatują do Europy. W zeszłym roku albo dwa lata temu, już dokładnie nie pamiętam, był taki przypadek na lotnisku w Amsterdamie, że żywego człowieka wyciągnięto z komory podwozia samolotu pasażerskiego.
Mamy więc tę niedzielę w Londynie. Nie wiadomo za bardzo, kim jest ten człowiek. Wiemy, że wypadł z samolotu, trwa dochodzenie. Okazuje się, że akurat przylatywał samolot z Zimbabwe i że ten człowiek prawdopodobnie ukrył się w tym samolocie na lotnisku w Zimbabwe.
Ta historia potem trwa mniej więcej przez dwa lata. Dziennikarze Radia BBC zaczynają swoje własne śledztwo dziennikarskie po to, żeby dowiedzieć się, co się stało, że ten człowiek znalazł się w Londynie, że się tam chciał dostać. Okazało się, koniec końców, nie będę tutaj całej historii opowiadał, że był to chłopak pochodzący, zdaje się, z Republiki Południowej Afryki. Miał 22 lata albo 21 lat. Pracował w Zimbabwe. Zakochał się nieszczęśliwie w jakiejś dziewczynie, w jakiejś kobiecie też z RPA. Trochę od niego starszej. Ona go odrzuciła. Potem poleciała do Zurichu, do Europy legalnie. I on stwierdził, że poleci za nią. Nie poleciał do Zurichu, wybrał Londyn. Akurat był samolot do Londynu. Nie doleciał, nie żyje. Nazywał się Jose Matada. Jego historię możecie usłyszeć w jednym z takich starych, mam nadzieję, że wciąż dostępnych na stronie radia BBC podcastów. Mówię Wam o tym na początku i posługuję się takim dosyć skrajnym, może makabrycznym przykładem. Też takim przykładem właściwie niereprezentatywnym. Nawet nie po to, abyśmy się zastanawiali nad życiorysem tego człowieka i co go przywiodło, ale byśmy też spojrzeli na tych ludzi, którzy go znaleźli w tę niedzielę rano, kiedy szli do kościoła czy do sklepu w zwykłym europejskim mieście, na przedmieściach Londynu. Tacy ludzie, ci, którzy pierwsi spotykają się z migrantami tam w Londynie, na granicach Europy, na Lampedusie, na wyspie Lesbos, na granicy polsko-białoruskiej, litewsko-białoruskiej, fińsko-rosyjskiej. Tak sobie myślę, że to są tacy prawdziwi ambasadorzy Europy. Bardzo daleko jest od takiego zwykłego człowieka do polityka. Dojdziemy pewnie pod koniec naszego spotkania do polityków, ale chciałem Wam powiedzieć, że z wszystkich doświadczeń, z tych, które jakoś przeżyłem, powiem to na starcie, wypływa obraz tego, że ludzie generalnie są dobrzy. Ludzie współczują. Ludzie nie chcą, żeby inni cierpieli. Ludzie, kiedy już mają kontakt z migrantami czy z uchodźcami, najczęściej im pomagają.
Przeniesiemy się kilka lat później. Jest rok 2015. Mała wieś na południu Węgier nazywa się Ásotthalom. Rządzi w tej wsi wtedy bardzo nacjonalistycznie, pro-orbanosko nastawiony wójt.
Przez tę wieś przechodzi (tuż obok jest granica serbska) jakieś 7 tysięcy ludzi dziennie. To jest jesień 2015 roku. Wieś jest otoczona kordonem. Pierwszy raz widziałem tam na taką wielką skalę
funkcjonariuszy w maseczkach przyjeżdżających takim wojskowym autobusem. Wyglądało to dość koszmarnie. Potem się do tych maseczek już z innej perspektywy przyzwyczailiśmy. I wyobraźcie sobie, że do tej wsi jakimś cudem przez tę granicę przechodzi piątka chłopców, z Aleppo są wszyscy, jeden był chyba z Homs. Mają pecha, ponieważ jeden z ich kolegów, Ahmed, ma takie strasznie jaskrawe spodenki. Widać go z odległości 10 kilometrów. Myślę, że nawet nocą. Ale mimo to jakoś dochodzą do tej wsi. Przechodzą przez ten kordon. Nie mam pojęcia jak. Docierają, ale tak strasznie im się chce pić. Docierają w końcu do zwykłego sklepu spożywczego. Obsługuje ten sklep jakaś dziewczyna. Ja jestem z nimi od jakiegoś czasu, więc słyszę, jak się między sobą zastanawiają, mówią to też mi, czy ta dziewczyna ich jakoś nie wyda, co się z nimi stanie. Ale to, że się chce pić, to jest jednak podstawowa potrzeba. Musimy się czegoś napić, musimy coś kupić. Jest masakrycznie gorąco. Oni wchodzą do tego sklepu i ta dziewczyna, Węgierka, jakaś 17-18-letnia, mówi jasne, nie ma żadnego problemu. Sprzedaje im Pepsi chyba nawet po jakiejś nieco mniejszej cenie. To jest taka scena, teraz się łapię na tym, patrząc na Was i zastanawiając się, czy nie myślicie sobie, że to jest taka banalna scena i właściwie nie wiadomo, o czym ten facet mówi.
Ale to jest właśnie ta mała historia, taka z życia i zwykła ludzka reakcja w takim miejscu otoczonym kordonem, które jakoś mnie upewnia, że kiedy przychodzi co do czego, kiedy ludzie stykają się z uchodźcami, migrantami, to najczęściej okazują im dobro.
Pozwólcie, że się przeniesiemy teraz z Węgier do innego miejsca. Jego nazwę na pewno kojarzycie… albo nie, na chwilkę zostaniemy jeszcze w Serbii, skoro jesteśmy w tym 2014 roku.
Tam właściwie pierwszy raz, ja wcześniej trochę podróżowałem po Bałkanach, interesowałem się historią wojen bałkańskich i byłem tam z jakimś innym tematem, kiedy usłyszałem, że przez Serbię przechodzą ludzie najczęściej z Afganistanu, z Bangladeszu – idą w stronę Europy. To było wtedy niedużo, to było tam kilkadziesiąt osób dziennie, ale w takim mieście Subotica na północy Serbii,
na jego przedmieściach w takiej starej, nieczynnej już cygielni faktycznie spotkałem pewnego ranka kilkanaście osób. Najczęściej to byli młodzi chłopcy z Bangladeszu, z Afganistanu,
z krajów europejskich. Mam nadzieję, że się podzielę z Wami jeszcze jedną sceną, taką prostą zupełnie. 15-letni Afgańczyk, stara cygielnia, czyli masa kurzu, błota, gorąco, upał, a na progu jakiegoś zrujnowanego budynku 15-letni Afgańczyk taką zwykłą nawilżaną chusteczką czyści sobie czarne adidasy.
Mówi, że tak go w domu nauczono, że buty powinny być czyste. Patrzę na niego, patrzę na tę chusteczkę, którą my wyjmujemy z reguły, jak jedziemy autobusem klimatyzowanym i nam ta klimatyzacja wysiądzie, a on jej używał do zupełnie innego celu. Rozmawiam z tym chłopcem, pytam go, jaka jest jego historia. Opowiada, że kilka miesięcy temu jego rodzice zginęli w zamachu bombowym. Ładunek wybuchowy eksplodował pod samochodem. Oni zginęli, został on, został jego młodszy brat, którego zostawił w Afganistanie pod opieką swojego wujka. No i mówi, że chciałby tutaj przyjechać do Europy, zorganizować sobie jakoś życie i potem koniecznie tego brata ściągnąć do Europy. Pytam go, dokąd do tej Europy jedzie. On mówi, że tak do końca to nie wie i zaczyna mnie wypytywać. I pyta na przykład, gdzie w Europie jest najlepiej. Jak byście na to pytanie odpowiedzieli? Powiedziałem tak jak każdy Polak, że w Niemczech. Więc tak, to było pewnie jednak zgodne z jakiąś tam ogólną marszrutą jego podróży. Ale to, co mnie też wtedy jakoś ujęło i pokazało takie uniwersalne tło migracji, wędrowania, wędrówek ludów, była mapa, czy były mapy, jakie oni mieli ze sobą. Nie wiem, czy kojarzycie, jak wyglądały kiedyś w średniowieczu mapy dla pielgrzymów, którzy np. do Santiago czy do innych sanktuariów podążali przez setki mil.
To najczęściej były takie linie od do, one się tam zbiegały w jednym punkcie, ale to były takie długie paski równoległe i to było jedno miasto, potem było drugie i na końcu było powiedzmy Santiago de Compostela. To nie były takie mapy przestrzenne, takie jakie my kojarzymy, czy papierowe, czy mobilne. I oni, wyobraźcie sobie, posługiwali się dokładnie tymi samymi mapami.
Tymi pierwszymi, czyli tymi takimi liniowymi. Ważny był punkt przekroczenia granicy, ważna była najbliższe duże miasto, ważny był punkt, czy stolica, czy jakieś inne duże miasto, gdzie można było wsiąść w jakiś pociąg, autobus, żeby dojechać do kolejnej granicy, od punktu do punktu, tylko że zamiast Santiago najczęściej faktycznie były Niemcy. Oni wtedy jesienią 2015 roku i 2016, wtedy kiedy był pik czegoś co się określa jako kryzys migracyjny, trafiali do Europy Zachodniej m.in. przez takie małe miasteczko pod Wiedniem, które się nazywa Traiskirchen; tam w latach 80., na początku lat 80. mieścił się ośrodek dla uchodźców, czy ucikinierów z komunistycznej Polski. Po stanie wojennym bardzo dużo Polaków uciekało, czy wyjeżdżało na zachód, najczęściej za pracą. To też nie wszyscy byli uchodźcy polityczni. Myślę, że przeważnie, gdyby używać tych dzisiejszych terminów, byliby to po prostu migranci ekonomiczni. Ale oni tam, tam był taki w starych austro-węgierskich koszarach wojskowych ośrodek dla nich. I znalazłem po wizycie w Traiskirchen, kiedy byłem tam już z uchodźcami syryjskimi, znalazłem stary wycinek z New York Timesa, zdaje się z 1983 roku, który opisuje Polaków w tym ośrodku. I słuchajcie, uwierzcie mi, że gdyby podstawić zamiast „Polak” – „Syryjczyk”,zamiast „Stanisław” – „Ahmed”, a zamiast „Natalia” – „Fatima”, to nie trzeba, przysięgam Wam, tam nie trzeba ani jednego… no i daty jeszcze by trzeba zmienić, prawda? Ale może zamiast Stanów Zjednoczonych, Niemcy trzeba by napisać. To mi pokazało, jak bardzo uniwersalne to są historie, jak bardzo te historie nawet w takim znaczeniowym wrażeniu się powtarzają. Mówię, to jest taki długi wstęp, bo mieliśmy trafić, mam nadzieję, że zaraz wypłyniemy na Morze Śródziemne, ale bardzo mi zależało na tym, aby Wam opowiedzieć o tych małych punktach, małych miejscowościach, takich jak Ásotthalom, takich jak ta dzielnica przedmieście Londynu, takich jak, co? Co byśmy z Polski wymienili? Hajnówka na przykład. Czyli takie nazwy, których prawdopodobnie byśmy zupełnie nie kojarzyli wcześniej, natomiast one stały się takimi punktami granicznymi i stały się, myślę, takimi punktami, w których można było spotkać właśnie takich ambasadorów dobrej woli. Najbliższy z tych tematów uchodźczo-migranckich jest mi temat Morza Śródziemnego. Może dlatego, że kiedy zacząłem się nim zajmować w 2015 roku, on miał taki apokaliptyczny wręcz wymiar, taki powiedziałbym trochę biblijny. Ludzie na lichych łodziach, najczęściej kutrach rybackich, przepływający Wielkie Morze.
Papież wtedy, nowy papież, papież Franciszek, który na początku swojego pantyfikatu czyni z tych uchodźców właściwie główny temat tego pantyfikatu. Nie wiem, czy pamiętacie, jak bardzo wtedy ci, którzy kibicowali sprawom humanitarnym, uchodźcom, migrantom, liczyli na jego słowa i jaką on rolę odegrał także podczas wizyty w Polsce, kiedy już w Polsce trwała właściwie nagonka na uchodźców w 2016 roku przed Światowymi Dniami Młodzieży. Więc jest to taki niesamowity moment. Pod Platanem widzieliście na pewno łódź, jedną z tych łodzi, która transportowała uchodźców i migrantów na północ z Afryki do Europy. Ta łódź jest stosunkowo niewielka. Na Lampedusie jest bardzo dużo takich starych kutrów rybackich wykorzystywanych przez migrantów.
Pamiętam, jakie było moje wielkie zdziwienie, kiedy zobaczyłem te łodzie z bliska i zobaczyłem, jakie one są wysokie, to znaczy ile mają miejsca pod pokładem jeszcze, bo ze zdjęć, z ujęć telewizyjnych było widać tylko ten pokład. To wyglądało jakby ta łódź była bardzo płaska. Pod spodem tam były jeszcze jeden albo dwa poziomy. Im niżej, nie wiem jak to się nazywa, stempel chyba, na najniższym pokładzie było oczywiście najgorzej, bo tam nie dość, że duszno, ludzie stłoczeni, to jeszcze powietrze mieszało się z oparami benzyny. Pietro Bartolo, lekarz z Lampedusy – powstał o nim film dokumentalny, powstała o nim książka, występuje on też w książce Wielki Przypływ Mikołajewskiego – mówił mi, że najwięcej i najgorsze, oprócz oczywiście liczenia ciał, interwencje jego lekarskie to były interwencje z ludźmi, którzy się nawdychali albo parzyli tą mieszanką powietrza, wody słonej, wody morskiej i benzyny.
Znowu zrobię przejście, bo w zamierzeniu ta opowieść jest trochę takim przechodzeniem między tym, co przeżywają migranci, a co kiedyś przeżywaliśmy może my w naszej części świata.
Czy jest tu ktoś z Gdyni? Akurat nie. W każdym razie chciałem Wam powiedzieć o Muzeum Emigracji, nie wiem czy ktoś z Was był w Muzeum Emigracji w Gdyni. Ono się mieści w budynku dawnego dworca morskiego, spod którego odpływał Batory, zabierając polskich migrantów – to przecież nie byli turyści – do Stanów Zjednoczonych.
Jest tam fragment stałej wystawy osnuty wokół Cesarza Ameryki Martina Polaka, czyli świetnej książki reportażowo-historycznej, która opowiada o emigracjach z Galicji na przełomie, pod koniec XIX i na początku XX wieku. Ta historia zaczyna się pod jakąś wsią pod Rzeszowem, potem jest wielkie zdziwienie ludzi, którzy pierwszy raz widzą kolej żelazną, podróżują pociągiem. Ta historia tak naprawdę zaczyna się wcześniej od wizyty agentów, wysłanników Towarzystwa Okrętowego z Hamburga, które pokazuje na środku wsi, czy tam Sztetla, obrazy krain Ameryki mlekiem i miodem płynącej. No i oczywiście namawiając do kupna biletu przez Atlantyk, bo Towarzystwa Okrętowe, jak powstawały te wielkie okręty, zmierzyły się z takim problemem, że pierwsza klasa na tym górnym pokładzie to nie ma problemu, to tam ludzie kupowali bilety, natomiast mieli jeszcze mnóstwo miejsca pod pokładem. Zobaczcie, ta sama historia, co na kutrach z Lampedusy. Tłoczyli więc ludzi pod pokładem, w Muzeum Emigracji jest świetnie pokazane, jak to wyglądało. Oni oczywiście dopływali w większości, nie było tutaj takiej tragedii jak na Morzu Śródziemnym, ale już na Ellis Island na granicy amerykańskiej mierzyli się z pytaniami, które pewnie dzisiaj też byśmy określali, przykładając do tego naszą wrażliwość pytaniami czy profilowaniem rasowym. W większości ci ludzie zostawali oczywiście w Stanach Zjednoczonych i niesamowite są też ich listy, które wysyłali potem do swoich rodzin w Polsce, w Galicji. To są listy pełne żalu, pełne rozgoryczenia, pełne tęsknoty, albo – bo są dwa rodzaje tych listów – drugi rodzaj listów to są takie listy, w których oni kłamali, jak jest wspaniale. Niejeden raz widziałem jak migranci i uchodźcy, którzy dotarli do Europy w bardzo podobny sposób jak myśmy wtedy płynęli do Stanów Zjednoczonych, to znaczy skuszeni wizją roztaczaną w ich wsi np. w Afryce Zachodniej przez przemytników ludzi, kupując sobie bilet w cudzysłowie przez Saharę i potem przez Morze Śródziemne, i oni bardzo często zdarzało się, że np. robią sobie zdjęcie przy jakimś świetnie dobrze wyglądającym samochodzie na ulicach Paryża i to zdjęcie wysyłają swojej rodzinie po to, żeby ich uspokoić, bo bardzo często zdarza się, że cała rodzina składa się trochę na ten ich bilet czy te pieniądze, które są potrzebne do przekroczenia granic. Więc zobaczcie, że sto kilkadziesiąt lat różnicy, a mechanizmy są właściwie dokładnie te same. To może jakoś też za sprawą tej pierwszej wizyty na Lampeduzie stało się mi szczególnie bliskie, mimo że cierpię na chroniczny strach przed wodą i nie potrafię pływać, a może też dlatego było to jakieś wyzwanie. Poznałem na Lampeduzie burmistrzynię Lampedusy, Giusi Nicolini, to była burmistrzyni już teraz, która w czasach, kiedy we Włoszech zaczęła już rządzić prawica i już wtedy w 15-16 roku ona zaczęła nastawiać proemigrancko już powoli ludzi. Stawiała opór, przyjmowała tych ludzi na swojej wyspie, walczyła politycznie ze swoim rządem, mówiła o tym, jaką tradycją wysp Morza Śródziemnego, rybaków przede wszystkim, którzy te wyspy tworzyli i te wyspy utrzymywali, było zawsze przyjmowanie ludzi, którzy byli rozbitkami, ludzi, którzy ginęli albo gubili się na morzu. Przegrała wybory oczywiście z tymi hasłami, ale będę ją pamiętał bardzo długo, był kiedyś nawet taki pomysł, niestety nie doszedł do skutku, ale kto wie, może jeszcze w przyszłości, żeby Giusi Nicolini zaprosić tutaj na Slot. To był 15-16 rok i wtedy Europa zaczęła się zamykać na migrantów. Jeszcze w latach 80-tych Włosi dogadywali się po cichu z Kaddafim, z Libią odsyłając migrantów z powrotem do Libii albo płacąc Kaddafiemu, żeby tych migrantów w Libii zatrzymywał, ale w 2016 mniej więcej roku stało się to właściwie już częścią takiej oficjalnej – wtedy jeszcze tak może się tym nie chwalono, dzisiaj mówi się już o tym całkiem publicznie – polityki Unii Europejskiej. Fachowo nazywa się to eksternalizacja granic, czyli chodzi o przerzucenie odpowiedzialności za zatrzymanie ludzi z samej Unii Europejskiej na kraje sąsiednie. W przypadku Afryki, do której za chwilę jeszcze wrócimy, opowiem Wam trochę o Sacharze, jest to związane z bardzo poważnymi naruszeniami praw człowieka, ale wtedy w 16. roku właśnie Włosi odnowili czy podpisali nowe porozumienie z Libią, Libią pogrążoną już wtedy w wojnie domowej, a Unia Europejska podpisała takie porozumienie z Turcją. Od tego czasu Turcja i Libia są krajami, które migrantów raczej zatrzymują, a w tym roku na przykład doszedł do nich też Egipt, mówi się w tym momencie o podpisaniu osobnej umowy z Mauretanią. Tak naprawdę Unia Europejska powoli otacza się krajami, które wykonują za nich, przepraszam użyję celowo tego sformułowania, brudną robotę, brudną dlatego, że to jest robota związana, no właśnie bardzo często z tym zatrzymywaniem poza prawem. Myślę, że w niektórych rejonach Sahelu, takich jak pogranicze Sudanu i Libii jest to też po prostu strzelanie do ludzi. To trwa już 8 lat, mniej więcej równolegle ze startem tej polityki wystartowały też działania ludzi, już nie ambasadorów z tych wsi, portów, ale organizacji pozarządowych, które na Morze Śródziemne zaczęły wysyłać statki poszukiwawczo-ratownicze. Zgodnie z prawem międzynarodowym, konwencją o bezpieczeństwie życia na morzu, każdy kapitan jednostki, który zauważy ludzi na pełnym morzu w niebezpieczeństwie jest zobowiązany – tam jest nawet taki ładny zapis „z pełną prędkością” – podążyć na pomoc tym ludziom. I to się działo też wcześniej. Cieśnina Sycylijska, czyli te wody między Libią a Sycylią to jest jeden z najbardziej zajętych, najbardziej żeglownych kanałów świata.
Przepływają tam tankowce, przepływają różnego rodzaju masowce i ci ludzie, kapitanowie tych statków bardzo często, z reguły można nawet powiedzieć, zatrzymywali te wielkie jednostki po to, aby wyławiać czy podejmować z tych mniejszych kutrów uchodźców. Problem polegał na tym, że bardzo często te statki wielkie płyną, płynęły i płyną do krajów, z których ci uchodźcy czy migranci uciekali. Bardzo duży ruch jest do samej Libii. W związku z tym wiele organizacji pozarządowych uznało, że dobrze jest wysyłać swoje własne statki, które będą patrolować Morze Śródziemne i tych ludzi z morza podbierać. Jedną z tych organizacji są Lekarze Bez Granic. To jest organizacja założona na początku lat 70. w Afryce podczas wojen w Biawsze. Taka organizacja, która ma opinię lewicującej, ale też w takim świecie humanitarnym takiej organizacji, która mówiąc kolokwialnie nie da sobie w kaszę dmuchać i która walczy. Jest też taką advocacy group, czyli jak gdyby reprezentuje ludzi, którym pomaga. Jest taką organizacją z pazurem. Oni mają najlepszy i pływający do dziś statek poszukiwawczo-ratowniczy na Morzu Śródziemnym. Nazywa się Geo Barents. Najlepszy dlatego, że powstał w Norwegii. Formalnie był statkiem badawczym przeznaczonym do badania mórz północnych, ale też cała ta organizacja ma świetne zasoby i wypracowane procedury, żeby tym ludziom już na pokładzie pomagać. Udało mi się dwa lata temu po paru latach starań dostać na pokład tego statku. Oni przyjmują na każdy rejs, to się nazywa rotacja, z reguły jednego czy dwójkę dziennikarzy. Zależy każdej organizacji też na tym, aby opowiadać o jej działaniach. Udało mi się być pierwszym dziennikarzem z naszej części Europy i z Polski. To było już wtedy, kiedy na naszej wschodniej granicy działa się sytuacja na granicy białoruskiej, więc też ich próbowałem przekonać, że jest ważne, abyśmy nie zapominali też o uchodźcach i imigrantach na morzu. Jeśli pozwolicie, opowiem Wam teraz o tym rejsie, bo było to niesamowite przeżycie. Nie w sensie awanturniczym czy przygodowym, ale takim po pierwsze – historii, które się usłyszało na pokładzie, a po drugie też samego podejścia ratowników do ratowanych i wszystkich procedur, które są na tym statku przestrzegane. Zaczęło się w ogóle od szkolenia, które przechodziliśmy stojąc jeszcze w porcie w Auguście na Sycylii. To szkolenie trwało pełne trzy dni. Bardzo dużo rzeczy się na nich dowiedziałem, takich, które widać, że były wypracowane na morzu właśnie. Na przykład, że do łodzi drewnianej podpływa się z przodu, a do łodzi, do takich pontonów podpływa się z boku. Z przodu, dlatego, że ona tam ma wysoki dziób i wtedy ludzie mogą przechodzić na pokład takich motorówek pojedynczo. Taka akcja, mniej więcej powiem Wam jak ona wygląda w podręczniku, a potem opowiem jak wyglądała naprawdę. Wygląda w ten sposób, że kiedy statek, kiedy załoga dowiaduje się o jakiejś łodzi w niebezpieczeństwie, a w praktyce każda taka licha łódź jest w niebezpieczeństwie, bo ona się nie nadaje do pływania, no to podąża w tę stronę. To jest duży statek, który ma też takie dwa żurawie i kiedy już jest w pobliżu łodzi z uchodźcami, wypuszcza takie dwie motorówki z czterema osobami na pokładzie, to są ratownicy. I tymi motorówkami podpływa się do tej łodzi z uchodźcami. Co jest wtedy ważne? No po pierwsze ważne jest to, żeby ocenić sytuację, to znaczy zobaczyć w jakim stanie są ci ludzie, czego potrzebują, jak długo byli na morzu, ale pierwszą rzeczą, najważniejszą jest to, żeby bardzo głośno do nich krzyczeć, że jesteśmy z Europy, żeby oni nie myśleli, że to na przykład libijska straż przybrzeżna, która znana jest z tego, że po prostu ostrzeliwuje te łodzie na przykład albo po prostu zabiera tych ludzi z powrotem do Libii. No więc po pierwsze trzeba dać znać, że jesteśmy z Europy. Po drugie trzeba się właśnie rozeznać w ich potrzebach i zobaczyć ile to jest osób, w jakim są stanie, czy na pokładzie są ciała, czy na pokładzie są osoby, które nie żyją, no bo wtedy też jest trochę inna procedura. Potem zawsze to jest tak, że jedna z tych motorówek podpływa do łodzi z uchodźcami, a druga jest w pewnej odległości po to, aby widzieć całą scenę, całą sytuację. Bardzo dużo wypadków zdarza się w czasie źle prowadzonych akcji ratowniczych, zwłaszcza takich amatorskich, na przykład przez załogi statków komercyjnych, dlatego że kiedy przepełniona łódź zbliża się do łodzi, która ma ją uratować, to ludzie bardzo często wstają, często wstają z jednej strony, od tej strony, gdzie jest statek ratowniczy. No i ta łódź bardzo często się przewraca, ponieważ jest przepełniona, więc niewiele trzeba, żeby tam się przez burtę przelała woda. W związku z tym bardzo ważne jest, żeby tych ludzi utrzymać jeszcze przez chwilę w spokoju, w miarę nieruchomo. Następnie jedna z tych motorówek podpływa do dziobu, powiedzmy, że mamy do czynienia z takim drewnianym kutrem, i zaczyna rozdawanie kamizelek ratunkowych. I wiecie, co się wtedy dzieje? One bardzo często się już na pokładzie nie są w stanie zmieścić. To znaczy jak ludzie zaczynają je zakładać, oni tam niektórzy siedzą tak bokiem na tej burcie tyłem do wody, oni jeszcze muszą założyć kamizelkę ratunkową. Okazuje się, że wtedy zaczyna brakować miejsca na pokładzie. No ale jakoś trzeba to zrobić, bo dopiero wtedy, kiedy już wszyscy będą w miarę bezpieczni, można zacząć ich kolejno, po kolei transportować tymi motorówkami do głównego statku, gdzie są już poddawani całej procedurze i medycznej i ratunkowej. Tak to wygląda w teorii. Nas wtedy w styczniu 2023 roku dopadła jeszcze jedna okoliczność polityczna. To był mniej więcej czas, kiedy we Włoszech zaczęła rządzić Giorgia Meloni. Rządzi ona do dziś, jest zresztą jedną z takich najbardziej charakterystycznych dzisiaj twarzy europejskiej, no nie wiem czy skrajnej, ale takiej wykorzystującej imigrację prawicy. Była zresztą wymieniana jako jedna z kandydatek do urzędów europejskich po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego. To była dygresja. Giorgia Meloni zaczyna na przełomie 2022-2023 rządzić we Włoszech i jej rząd wprowadza taki dekret, który ma utrudnić funkcjonowanie organizacji pozarządowych na morzu. Pomiędzy rządem Włoch a organizacjami pozarządowymi od wielu lat trwa taki ping-pong. Wcześniej we Włoszech rządził Mateo Salvini, był wicepremierem, szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, on wprowadził ten taki antymigrancki dyskurs już tak pełną parą do Włoch. No więc Włosi czy rząd włoski uważa, że organizacje pozarządowe tak naprawdę operują takimi taksówkami, które wożą ludzi oraz że obecność statków ratowniczych zachęca migrantów w Libii czy Tunezji do tego, aby podejmowali się tych podróży. Organizacje odpowiadają, że jedyne co robią to działają w zgodzie z prawem międzynarodowym no i przede wszystkim operują na wodach międzynarodowych, a więc tam gdzie każdy z nas mógłby sobie pływać bez żadnego pozwolenia.
Ale jest takie bardzo wyraźne napięcie i to napięcie osiąga apogeum w pierwszych miesiącach rządu Melonii, która 1 stycznia 2023 roku wprowadza taki dekret, wtedy zaczyna on obowiązywać, który mówi o tym, że po każdej jednorazowej akcji statek ratowniczy musi wracać z powrotem do Włoch. Dotychczas wyglądało to tak, że taki okręt krążył sobie po Morzu Śródziemnym, podejmował akcje ratownicze, brał tych ludzi na pokład, ale powiedzmy wracał czy płynął do Europy, no kiedy pokład już był pełny.
Czasem zajmowało to kilka, czasem kilkanaście dni. Teraz od dwóch lat po każdej akcji ratunkowej, choćby uratowano tylko jedną osobę, musi wracać do Włoch. Ponieważ te akcje ratownicze odbywają się, muszą się odbywać, to też w zgodzie z prawem międzynarodowym, w koordynacji z lokalnymi centrami ratownictwa i za tę część środkową Morza Śródziemnego odpowiada Centrum w Rzymie. To jest trochę tak jak z pilotem i kontrolem lotu – trzeba wtedy, jak już się koordynuje akcje z Centrum Ratownictwa, robić to, co ci każą. Włosi od tego czasu po każdej akcji nakazują powrót statkom do bardzo odległych portów, najczęściej na północy Włoch, na przykład do Genui albo do okolic Wenecji, co dodaje jeszcze dwa dni rejsu w każdą stronę. To jest masa pieniędzy, to jest masa pieniędzy wydanych na paliwo przede wszystkim. Włosi twierdzą, że to jest po to, aby Sycylia nie była tak przeciążona, ale tak naprawdę przypuszczam chodziło o to,
aby wykosić część z tych mniejszych organizacji pozarządowych i to się rzeczywiście dzieje. Trzy lata temu po Morzu Śródziemnym pływało, zdaje się, 12 różnego rodzaju jednostek ratowniczych, teraz pływają trzy. Czyli ten dekret w ten sposób działa. Nasz rejs wtedy w styczniu 2023 roku jest pierwszym, który obowiązuje podczas tego dekretu. Wypływamy tuż przed Sylwestrem i 1 stycznia rano statek dostaje sygnał o łodzi, która znajduje się jakieś kilka godzin rejsu od nas. Sygnał pochodzi z małego samolotu, organizacji, która nazywa się Pilotes Volontaires. To jest taka organizacja francuska, która jest zbazowana na Lampeduzie i tak jak te statki pływają szukając ludzi, to oni wysyłają mały samolot, który leci szybciej niż płyną statki. W związku z tym od nich dostaje się sygnał. Statek rusza w tamtym kierunku. Już ze zdjęć pierwszych wykonanych przez ten samolot wiemy, że łódź uchodźców jest niezwykła. To znaczy nie jest drewniana, nie jest to też ponton gumowy. Jest to łódź wykonana z takiego trochę jakby z tworzywa sztucznego, trochę z części metalowych, taka kanciasta. Sytuacja na morzu zmienia się bardzo dynamicznie i tak samo zmienia się sytuacja na wybrzeżu. Kiedyś uchodźcy migranci wypływali głównie z zachodniej części Libii. W zeszłym roku był taki shift na wschodnią stronę wybrzeża i tak się akurat składa,
że na wschodnim wybrzeżu Libii są warsztaty wykonujące takie, a nie inne łodzie. Dla ludzi na statku Lekarzy Bez Granic powstaje wtedy zasadnicze pytanie, jak sobie radzić z tą łodzią, jak do niej podpłynąć, jaką ona ma wyporność, co się stanie, kiedy tam się zbliżymy, czy ta łódź nie przebije naszych motorówek wykonanych też z takich gumek. Także dużo było takich pytań i wątpliwości. Po paru godzinach dopływamy do tego statku, jest już 23.00 wtedy, jest już ciemno. Spuszczamy się na tych szalupach czy motorówkach ratunkowych. Pogoda jest taka sobie, fale może nie są bardzo wysokie, ale jakieś tam są. I słuchajcie, opuszczamy ten statek, podpływamy w stronę tej łodzi i moim oczom, naszym oczom ukazuje się widok, który jest, no nie wiem, można by go namalować i tak bym nie uwierzył, że coś takiego się może dziać. To był ten moment, w którym zacząłem się orientować, że jestem w zupełnie innym wymiarze i trochę w takiej przestrzeni, która rządzi się kompletnie innymi prawami. Pełnia księżyca akurat była i na takiej wielkiej, oświetlonej księżycem pali wyłania się łódź z około 40 osobami na pokładzie. Oni oczywiście zaczynają krzyczeć, mówić, wykonuje się te wszystkie procedury po kolei. Jesteśmy z Europy, przekazuje się im kamizelki ratunkowe. Po czym coś zaczyna iść nie tak. Ludzie z jednej strony tej łodzi wstają,
łódź przewraca i wszyscy wpadają do wody. Jest środek nocy, jesteśmy jakieś 100 kilometrów od wybrzeża libijskiego i to jest moment, w którym jak się na to patrzy, to właściwie zaczyna się człowiek czuć tak, jakby był w filmie, jakby tego zupełnie nie przeżywał. Nasz mózg w ogóle się wyłącza, wtedy oko rejestruje ludzi w wodzie, zaczyna coś robić, to czego Cię tam wcześniej uczono, ale to jest tak nierealne, to jest tak nierealny obraz, że bardzo wiele dni zajęło mi po powrocie do Polski zrozumienie. Nie chodzi o żadną traumę, nie chodzi o jakieś rzeczy, które nie są do ogarnięcia, tylko umiejscowienie w ogóle tego, co się dzieje, jak często też się to dzieje. Myślę, że każdej nocy albo co drugą noc przecież są takie sceny na Morzu Śródziemnym. No więc ci ludzie są w wodzie, przed oczami mamy przynajmniej kilkanaście ciał, w wyobraźni, szczęśliwie, ale tak się wydaje, że to się musi skończyć źle. Obie motorówki przystępują wtedy do działań ratunkowych, wysyła się taką długą boję, której ci ludzie mogą się chwycić. Wtedy było tak, że oni wszyscy mieli już wtedy kamizelki ratunkowe. Na takich długich, nie wiem jak to powiedzieć, takich hakach, na takich długich kijach zawieszonych tych ludzi się przyciąga do motorówki
i we dwoje chwyta za pasek spodni, no i na trzy bierze ich do góry. Może macie, ja nie miałem wcześniej pojęcia jak ciężki jest człowiek w przemoczonych dżinsach, ile siły trzeba, żeby go wyciągnąć i po kolei tak 40 razy. Cała akcja trwała jakieś trzy kwadrance, nikt nie zginął, wszystkich udało się wyciągnąć. Po drodze były takie sytuacje, że na przykład wyciągamy chłopaka, który mówi, że w wodzie jest ciągle jego siostra. Ci ludzie, którzy są już na pokładzie naszych motorówek też chcą wstać, też chcą pomagać, też ich trzeba jakoś uspokajać, mówić, żeby tam siedzieli w tyle. Kursujemy między tym miejscem wypadku a statkiem. Szczęśliwie nie było żadnej kobiety w ciąży. Szczęśliwie dlatego, że to troszkę opóźnia akcję, tam są inne procedury wtedy wyciągania takiej osoby, żeby jej się nic nie stało, na pokład. Szczęśliwie nie było starszych osób, które miałyby jakieś problemy z poruszaniem się. Dzięki temu ta akcja przebiegła w miarę szybko. I kiedy już się skończyła, potem jeszcze przez jakieś półtorej, przez godzinę myślę, pływaliśmy po tym rejonie, żeby sprawdzać, czy rzeczywiście wszystkich wyciągnięto.
Zapada cisza na morzu. I wtedy drugi taki obraz wręcz nieprawdopodobny, trochę filmowy, to znaczy zza tych fal wyłaniają się kolorowe kanistry po benzynie. Benzyna jest trzymana w takich plastikowych, pod pokładem takiego statku, w takich plastikowych kanistrach i one nagle, no to był absolutnie absurdalny widok, jak w tych fleszach naszych latarek zaczynają się przed nami przesuwać. Ostatnią częścią takiej akcji ratunkowej jest oznaczenie łodzi, która się przewróciła
po to, aby inne jednostki, które ją zauważyły, wiedziały, że ludzi uratowano, że już nie trzeba podejmować żadnej akcji. Ta łódź, właśnie ta z tworzywa sztucznego, odwrócona dnem do góry, wygląda jak takie sine ciało jakiegoś wielkiego stworzenia żywego. Upiorny, to taki makabryczny widok. To, co jeszcze było niesamowite i co też pokazuje więź, która tych ludzi na łodziach uchodźczych zbliża do siebie, z konieczności oczywiście, to jest to, że… kiedy wiemy, że wyciągnęliśmy wszystkich? Jest ciemno, ktoś może odpłynąć, możemy kogoś nie zauważyć, dostajemy ten sygnał w końcu ze statku, ale dostajemy go, tam nie ma żadnego manifestu, nie ma listy pasażerów przecież na tych statkach… ci ludzie sami siebie liczą, oni sami siebie pamiętają.
Płynąc czasem po kilka dób z rzędu, wszyscy się świetnie znają. To oni mówią załodze na statku, załoga przekazuje nam, że wszyscy są już uratowani, wszyscy są na pokładzie, wracamy na statek.
Godzinę później przychodzi jeszcze jeden sygnał, jest pierwsza w nocy. W pobliżu przepływa duży tankowiec, który płynie do Misraty w Libii.
Jego kapitan dzień wcześniej uratował czy podjął z morza 20 migrantów i pyta nas, czy byśmy nie podpłynęli do niego i nie wzięli tych ludzi, bo on musiałby ich wziąć do Libii.
No więc mniej więcej koło 2-3 w nocy płyniemy znowu tymi motorówkami jakieś 2 mile do tego wielkiego tankowca. Wyobraźcie sobie statek, który jest w wysokości 5-6 piętrowego bloku, długi na jakieś 100-150 metrów i taki wąski trap, takie wąskie metalowe schody, które opadają z pokładu. Dzień wcześniej manewrując tym wielkim olbrzymem tylko przy pomocy tych schodów, (myśmy mieli do dyspozycji procedury, było szkolenie, byli profesjonalni ratownicy) tam był po prostu marynarz, który stał na końcu tych schodów i podejmował tych ludzi z pontonu. Jeden po drugim też wszystkich podjął. Takie rzeczy codziennie albo każdej nocy prawie dzieją się na Morzu Śródziemnym. Przejmujemy tych ludzi, oni schodzą tym trapem, musimy uważać, żeby nie podpłynąć za bardzo pod ten trap, bo jeżeli podpłyniemy, to wtedy wszystkich nas wyrzuci jak z procy. Ale udaje się w dwóch turach wszystkich przejąć i w ten sposób z 60. osobami na pokładzie,
wszystkimi szczęśliwie żywymi i zdrowymi rozpoczynamy rejs powrotny, bo oczywiście Centrum Ratownictwa w Rzymie natychmiast daje nam znać, że musimy wracać do Włoch, szczęśliwie wyznaczając port na południu Włoch tym razem, gdzie nie będziemy płynąć długo. Potem jeszcze mieliśmy jedną rotację, jeszcze jedną akcję ratunkową, która już przebiegała zgodnie z planem,w dzień, była dość prosta i wróciliśmy ostatecznie do Ankony na wschodnim wybrzeżu Włoch.
Słowo Wam jeszcze powiem o tym, co się dzieje z tymi ludźmi na pokładzie takiego statku ratunkowego. Nie chodzi o badanie czy leczenie. Tam jest też zespół prawny Lekarzy Bez Granic, który tych ludzi przygotowuje i mówi im, co się będzie działo, kiedy wysadzimy ich na wybrzeżu Włoch, jakim procedurom będą poddawani.
No i są lekarki, lekarze i pielęgniarki, do których ci ludzie trafiają i to są bardzo często ludzie,
którzy po raz pierwszy, myślę, że być może po raz pierwszy w świecie zachodnim słyszą nowe historie. Na przykład półtora roku temu jedna z pielęgniarek, taka Amerykanka, w którymś momencie zaczęła słyszeć powtarzające się historie o molestowaniu seksualnym, którego ofiarami byli chłopcy. Bardzo mało się mówi w Europie o rasizmie, jaki panuje w państwach północnej Afryki, tych arabskojęzycznych w stosunku do Afrykanów pochodzących z Afryki Równikowej, czarnoskórych. Jeszcze mniej mówi się o przemocy seksualnej, jeżeli powstają raporty, o przemocy seksualnej wobec kobiet, ale jest też bardzo duże zjawisko przemocy homoseksualnej i mężczyzn wobec mężczyzn. No i te historie, które ci lekarze i lekarki słyszały brzmiały mniej więcej tak, od takiego 17, 18, 19-latka: jak byliśmy w Libii, to jeździliśmy do pracy, zawsze się wychodziło na takie rondo za miastem i stamtąd czasem coś przyjechało i nas wzięło na jakąś budowę albo do jakiegoś domu, żeby coś pracować, czasem nie. No i kiedyś podjechał też taki samochód, wziął paru chłopaków, wziął też mnie do takiego domu, takiego innego, tam chyba nic nie trzeba było budować, naprawiać, to był dom bogatego człowieka, kazali nam czekać, paru chłopaków wzięli do środka. No ja tam w środku nie byłem, mnie tam w środku nie było. No i potem nas odwieźli z powrotem. To jest mniej więcej to, co słyszą pielęgniarki, one świetnie wiedzą, co działo się pomiędzy. Ci ludzie byli po prostu ofiarami przemocy seksualnej. Opowiadam też o tym, abyśmy wiedzieli, że nie na wszystkie historie są jeszcze słowa i że nie o wszystkich historiach słowa potrafią się wydostawać np. ze względu na bardzo silny tabu, które w wielu kulturach afrykańskich obejmuje wciąż homoseksualizm np. Ci ludzie, lekarki, lekarze na takich statkach bardzo delikatnie, trochę mimochodem, trochę przez przypadek słyszą o nowych zjawiskach.
To są ci trochę tacy first responders, first ears może, oni pierwsi po prostu to słyszą. Jest mnóstwo takich ukrytych zjawisk i ukrytych historii, więc jeżeli zastanawiacie się nad tym albo kiedy myślicie, i nie jest w tym myśleniu nic dziwnego, że przecież ta sytuacja na Morzu Śródziemnym już trwa wiele lat, właściwie jest ciągle to samo. Nie, nie jest to samo.
Ci ludzie trafiają z różnych miejsc, ci ludzie trafiają przez różne porty, na różnych łodziach i różne rzeczy się im dzieją.
Czy to są uchodźcy, czy to są migranci i czy to jest ważne? Kiedyś rozmawiałem dawno temu z profesorem Romanem Wieruszewskim, prawnikiem, który towarzyszył Tadeuszowi Mazowieckiemu w misjach w Bośni. Mazowiecki był specjalnym wysłannikiem ONZ na początku lat 90., podróżował m.in. do Srebrenicy, a Wieruszewski był taką jego prawą ręką. Jego zdaniem podział ludzi, którzy starają się o jakiś rodzaj ochrony albo starają się o przyjęcie w innym kraju na uchodźców i migrantów jest słuszny. M.in. dlatego, że jak mówił Wieruszewski, jeżeli to są uchodźcy, to my mamy wobec nich zobowiązania jako kraje przyjmujące, jeżeli to są migranci, to tak naprawdę możemy wyznaczać, mamy prawo wyznaczać im pewne zobowiązania, pewne warunki, pod którymi mamy zostać. Długo też żyłem z takim przekonaniem, potem sobie pomyślałem, że lata 90. czy początek lat 2000. to jednak była zupełnie inna rzeczywistość i że dzisiaj bardzo trudno określić, czy ktoś jest uchodźcą, w sensie człowiekiem, który spełnia te przesłanki konwencyjne bycia uchodźcą, czyli że ucieka przed prześladowaniem z określonych powodów albo przed wojną i że nie może albo nie chce wrócić do kraju swojego pochodzenia. Dzisiaj bardzo trudno to określić. Mamy do czynienia coraz częściej z takim zjawiskiem, które się nazywa migracja mieszana, czyli takie grupy ludzi, które niby uciekają za lepszą pracą do lepszego życia, ale tak naprawdę tym triggerem też jest sytuacja wewnętrzna w ich kraju i to nie zawsze musi być wojna. Jest taki chłopak na pokładzie statku, wróćmy jeszcze na chwilę na statek Lekarzy Bez Granic, który ma 20 lat i pochodzi z Ghany. Ghana jest w Afryce krajem, jak na warunki Afryki Zachodniej zwłaszcza, bardzo spokojnym. Nigdy tam nie było wojny od odzyskania niepodległości w latach sześćdziesiątych. Jest tam mnóstwo problemów, jest m.in. też dyskryminacja osób LGBT, ale generalnie rzecz biorąc Ghana nie jest najgorszym miejscem do życia w Afryce. Można się tam przy odrobinie szczęścia i samozaparcia jakoś rozwinać, można skończyć studia. Ktoś kto z Ghany trafia do Europy najczęściej jest tam odsyłany. Konwencyjnie, prawnie wszystko się zgadza, tylko że ten chłopak z Ghany, który jest na pokładzie statku Lekarzy Bez Granic spędził trzy lata w Libii, czyli tak naprawdę w kraju, który jest w dalszym ciągu wielkim uznaniowym więzieniem. Libia przez lata, przez dekady była rajem, była tym czym było RFN w czasach komuny w Europie dla Polaków, dla ludzi zza żelaznej kurtyny. To był za Kaddafiego raj gospodarczy, można było tam przyjeżdżać, dużo zarobić, wrócić do swoich krajów na Sahelu czy w Afryce Równikowej. Po Kaddafim wybuchła tam wojna i właściwie Libia, do której wciąż podróżują ludzie z południa zamieniła się w coś w rodzaju takiego nieformalnego państwa rządzonego przez różnego rodzaju klany, bardzo często związane też z resortami siłowymi. W 16. czy w 17. już nie pamiętam dokładnie roku ukazał się w CNN taki świetny reportaż. To był reportaż z rynku niewolników w Libii, znaczy kamera CNN dotarła do miejsca, gdzie się sprzedaje ludzi, oczywiście do pracy, ale tam normalnie zaglądano, no niemalże zaglądano tym ludziom w zęby. Oglądano ich dokładnie, czy są silni, patrzono na ich mięśnie i tak dalej i tak dalej. Paszporty są oczywiście zabierane, czy wszelkie dokumenty, ci ludzie często trafiają do różnych centrów zatrzymań. Długa historia, nie chcę w nią wchodzić. Czy taki chłopak, który na przykład mógł uczestniczyć w tej scenie z tego ronda i z tego bogatego domu, o której wcześniej mówiłem, w dalszym ciągu pochodzi z tej Ghany i powinien być traktowany jak migrant? Czy chłopak po przeżyciu tych dwóch, trzech lat w warunkach właściwie obozu pracy i po wyrwaniu się z Libii nie ma już doświadczeń quasi uchodźczych? To są takie pytania, na które prawo międzynarodowe jeszcze nie odpowiada. Był w ONZ taki długi, wieloletni projekt zrobienia nowej konwencji o uchodźcach i migrantach, przygotowania nowego tekstu, który byłby taki trochę aktualny, ten który obowiązuje do dziś, to jest początek lat 50 – zupełnie inna sytuacja w świecie. To spełzło na niczym, a teraz nie dość, że w ONZ ta kwestia utknęła, to jeszcze politycy w wielu krajach zachodu, przede wszystkim Europy, dość powszechnie już z takimi otwartymi przyłbicami używają migrantów jako straszaka, czy jako takiego bardzo ważnego oręża w swojej walce politycznej. Więc nie zapowiada się chyba, żeby stosunek Europy do tego problemu, do tego wyzwania się zmienił. Ta Giorgia Meloni, która na początku była uznawana za takiego drugiego Orbana i tak z nieufnością na nią patrzono w Brukseli, dzisiaj podróżuje razem z Ursulą von der Leyen do kolejnych krajów afrykańskich i one wspólnie podpisują te pakty o współpracy, te umowy o współpracy w Egipcie. Właśnie dwie obie podpisały. Także ta polityka już wkroczyła na salony. Zresztą pamiętam kiedyś takie nieformalne spotkanie z Donaldem Tuskiem, kiedy był on jeszcze szefem Rady Europejskiej, przyjechał kiedyś do redakcji Tygodnika Powszechnego w Krakowie, tak trochę nieoficjalnie. Nie mogę mówić dokładnie o czym mówił, ale wyczułem, myślę, że wyczuliśmy z jego nastawienia, że zbliżamy się trochę do takiego momentu, w którym politycy także zachodni będą musieli zacząć odpowiadać na pytania, które kiedyś wydawały się zupełnie nieprawdopodobne, to znaczy czy i w jaki ostateczny sposób zatrzymywać tych ludzi, czy i w jaki ostateczny sposób ich nie wpuszczać. Co to znaczy ostateczny sposób? Ostateczny sposób to jest strzelanie do ludzi po prostu. Tego oczywiście Europa robić nigdy nie będzie prawdopodobnie, ale układy podpisywane z państwami północnej Afryki to jest tak naprawdę cedowanie odpowiedzialności i właśnie wykonywanie takiej pracy przez te kraje. W Sudanie na przykład, na granicy Sudanu z Czadem zdaje się, migrantów zatrzymują jednostki, na których formalnie ciąży współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione w Darfurze kilkanaście lat temu. Darfur dzisiaj – nowa historia, wojna w Sudanie to jest kolejna historia bardzo słabo w Europie opowiadana. Między innymi za sprawą tego paktu unijno-egipskiego możemy o niej słyszeć stosunkowo mało, bo ludzi, którzy uciekają z Sudanu faktycznie się już na granicy północnej zatrzymuje nie naszymi europejskimi rękami, ale rękami innych państw.
Skoro jesteśmy na Saharze to może na Saharze skończymy, bo ja tutaj produkuję się od godziny mówiąc Wam w dużej mierze o morzu i wywołując takie obrazy, które jednak mniej lub bardziej są pewnie Wam znane z ostatnich lat. Ale zanim ci ludzie trafią na morze przekraczają jeszcze pustynię, Saharę. Tam już kamer telewizyjnych raczej nie ma, tam już organizacji zachodnich też raczej nie ma. Są nieliczni dziennikarze, powstają świetne książki w dalszym ciągu, czy reportaże prasowe, ale jest ich stosunkowo niewiele.
Zostawię Was z takim obrazkiem na koniec z jednego z moich ostatnich materiałów, który robiłem o Nigrze, niestety nie w Nigrze, choć myślę, że Agadez w Nigrze jest takim miejscem, do którego teraz najbardziej w świecie chciałbym pojechać. Z miastem mniej więcej na środku Sahary, które od zawsze było takim hubem handlowym wymiany kulturalnej między Afryką Środkową, Subsaharyjską, a tą Afryką Arabską, czy Północną. Agadez pełnił zawsze ważną rolę w ruchu migrantów. Od lat 70-tych, 80-tych właśnie tamtędy podążali ludzie pracować w Libii. Jakiś czas temu Unia Europejska dogadała się z rządem Nigru w ten sposób, aby też zatrzymywał migrantów i faktycznie ten szlak przez Saharę został, częściowo przynajmniej, zablokowany. Był wtedy taki czas, kiedy ludzie, którzy podróżowali przez morze to byli głównie ludzie, którzy uciekali z Libii, byli już wcześniej w Libii.
Natomiast w zeszłym roku Niger stał się kolejnym krajem, w którym doszło do puczu, zamachu stanu. Tam bardzo silne wpływy, tak jak Burkina Faso w Mali ma też Rosja i nowe władze Nigru, władze wojskowe na złość Unii Europejskiej, na złość Zachodowi postanowiły odblokować ten szlak migrancki. Mniej więcej od stycznia codziennie, co tydzień, raz w tygodniu ruszają takie wielkie konwoje hiluksów, czyli tych wielkich suvów, które jadą przez pustynię. Taka podróż tam i z powrotem zajmuje im, zdaje się, 3 czy 4 dni.
Ja rozmawiałem telefonicznie z ludźmi, którzy pracują w organizacji, która nazywa się Alarm for Sahara. To są Tuaregowie właśnie z okolica Gadezu. To są chyba ludzie, którzy najlepiej znają Saharę, zawsze najlepiej ją znali. I oni zajmują się pomaganiem ludziom, którzy zbłądzili na pustyni. Jak się zgubisz na pustyni z samochodem i nie ma innego sposobu, żeby dać o tym znać, a tam przecież często nie ma zasięgu, to się ten samochód podpala po prostu. I ludzie z SS Alarm for Sahara szukają, wypatrują po nocy ognia na pustyni, patrzą, czy nie ma gdzieś ognia z palącego się samochodu albo w dzień – dymu. Jeśli coś takiego zauważają, podjeżdżają tam, próbują ratować tych ludzi. Pytałem o to, jak wyglądają drogi na Saharze, jak wygląda droga na pustyni: „Jest jakimiś kamieniami zaznaczona”, mówi mi ten chłopak,”my tam mniej więcej wiemy, jakie tam są wydmy, jakie miejscowości, czy tam jakieś oazy są takie małe. To jest ta droga po prostu”.
Wyobraźcie sobie ludzi, którzy są na przykład porzucani przez przemytników, bo to też się zdarza. Przemytnicy dowożą ich w okolice pewnej miejscowości, po czym mówią, słuchajcie, wysiądźcie sobie tutaj na chwilę, my pojedziemy po wodę. No i znikają. I ci ludzie zostają sami. To są wszystko historie, które się dzieją i ten ruch przez Saharę w dalszym ciągu wzrasta, więc pewnie w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy możemy się spodziewać, że migrantów docierających na północne wybrzeże Afryki będzie coraz więcej.
To Alarmfon, to jest już ostatnie słowo ode mnie. To też jest pewien fenomen. Zacząłem od dobrych ludzi. Zacząłem od tych ludzi w Londynie, którzy dzisiaj… to jest już ile? Kilkanaście lat od tamtego zdarzenia przychodzą na grób tego człowieka. Oni go pochowali na swoim własnym cmentarzu i w rocznicę tego wydarzenia idą najpierw na grób, a potem, jak to Anglicy, idą do pubu. Myślę, że to są dobrzy ludzie. Nie spotkałem ich, ale tak mi się wydaje.
W całej Europie działają organizacje, które zajmują się przekazywaniem informacji o migrantach na morzu. To jest dla mnie, jak pierwszy raz coś takiego usłyszałem, było to dla mnie bardzo trudne do uwierzenia. To są czasem organizacje, to są czasem ludzie. Rozmawiałem z taką Erytrejką, poleciałem kiedyś do Szwecji, żeby porozmawiać z taką Erytrejką, która z niewyjaśnionych powodów, numer do niej miał swego czasu niemalże każdy, kto uciekał z Erytrei.
Erytra przez pewien czas była taką Koreą Północną Afryki, tam każdy trafiał do wojska na kilkanaście lat, każdy mężczyzna, każdy chłopiec, więc ludzie stamtąd uciekali. Bardzo często jak się gubili na pustyni albo na morzu to dzwonili do niej. Myśmy się umówili w Sztokholmie w jakiejś fajnej restauracji, bo miałem z nią zrobić rozmowę. Pytałem ją tam i patrzę na jej telefon, ciągle dzwonią do niej numery z prefiksami Sudan, Libia. Ona tych ludzi nawiguje.
W Berlinie jest też taka fantastyczna organizacja Alarmfon, z której usług zresztą korzystają m.in. statki lekarze bez granic na Morzu Śródziemnych. Także ci ludzie są jakoś tam sieciowani i ostatecznie, koniec końców okazuje się, że jest do kogo zadzwonić po pomoc.
Natomiast minęło już kilkanaście lat, i to już może taka ostatnia myśl, z którą chciałem Was jakoś zostawić, a w dalszym ciągu z takiego poziomu rządowego, z poziomu unijnego właściwie nie ma takiej odpowiedzi na to jak tych ludzi ratować i co robić z tymi ludźmi, którzy są już u wybrzeży Europy, którzy gubią się na morzu. To wszystko robią organizacje pozarządowe, to wszystko robią ludzie tacy jak Wy i to się chyba w najbliższym czasie niestety nie zmieni. To tyle chyba ode mnie. Bardzo Wam dziękuję za cierpliwość i za wysłuchanie tej historii. Nie wiem czy macie pytania. Dobrze, to będzie zabawne trochę, ale ja będę te pytania powtarzał dla celów nagraniowych. Jakie korzyści mają kraje północnej Afryki z podpisywania umów z Unią Europejską? Pieniądze. To są chyba miliardy euro, przepraszam bo nie pamiętam teraz dokładnie kwoty, ona jest do sprawdzenia, możecie wygooglać nawet teraz ile Unia oferuje Egiptowi w zamian za tę umowę, ale to jest rząd porównywalny, mniejszy, ale porównywalny jakoś tam z pomocą gospodarczą Ukrainie na przykład. To są głównie pieniądze. Te rządy oczywiście mają na bakier z prawami człowieka, więc razem z pieniędzmi idzie też takie w praktyce przymykanie oka na łamanie praw człowieka. W ten sposób spokój w Unii Europejskiej kupił sobie w 2016 roku Erdoğan, władca Turcji, prezydent Turcji, no bo od tego czasu Unia jakoś tak nie ma specjalnie konfliktu z Turcją. Jakoś nikt nie skarży się na przykład na traktowanie uchodźców syryjskich. Kilka dni temu wybuchły w Turcji, zwłaszcza Turcji Południowej, parodniowe zamieszki antysyryjskie, nie wiem czy o tym słyszeliście. Turcja przyjęła bardzo wielu uchodźców z Syrii, wiele z nich zostało, to jest zawsze tak, że ucieka się najbliżej, ale tam już jest taki bardzo duży resentyment antysyryjski, Turcy sobie z tym nie radzą, a Unia Europejska milczy. Ale najkrótsza odpowiedź – pieniądze i to naprawdę nie małe. Słuchajcie, w Libii Unia Europejska szkoliła Straż Przybrzeżną. Straż Przybrzeżną, która na zachodnim wybrzeżu Libii jest właściwie organizacją quasi przestępczą, quasi mafijną. Jest Państwowa Straż Przybrzeżna, tam lokalni wataszkowie nią zawiadują, więc to też jest taka miękka, w cudzysłowie, pomoc.
Dzięki, ja bardzo w ogóle dziękuję za wszystko co opowiedziałeś. My przyjechaliśmy z Podlasia, jesteśmy z Fundacji BezKres, która tutaj ma wystawę, na którą serdecznie wszystkich zapraszamy. Ja w zasadzie z komentarzem odnośnie do strzelania do ludzi. Owszem Polska już strzela do ludzi na granicy. My opiekujemy się mężczyzną z Syrii, panem Nasrallahem, który został postrzelony przez polskie służby, w kręgosłup, cudem przeżył, cudem w ogóle chodzi. Jest po dwóch operacjach, a teraz pewnie też słyszeliście, że polskie służby zaczęły strzelać również przez granicę, mianowicie przez płot, który stoi na granicy, co może się skończyć tragicznie dla nas wszystkich. I na reakcję żandarmerii wojskowej, która jest od tego, żeby reagować w takich sytuacjach, no zareagował nasz rząd tak naprawdę karząc tych, którzy zareagowali i całkowicie usprawiedliwiając postępowanie polskich służb. Więc wydaje mi się, że niestety teza, że nie będziemy strzelać do ludzi nie jest już aktualna i jest to dramatyczne.
Dzięki Kaja za ten głos, głos z terenu. Ja miałem na myśli to, że to nie jest oficjalna ta polityka, to znaczy nikt się do tego nie przyzna oczywiście, ale jak słyszymy takie rzeczy się już dzieją. Czy jeszcze ktoś? Jaki byłby idealny plan tutaj, gdyby popuścić wodzę fantazji, bo tam było wspomniane, niestety ten argument ma pewnie, jest pewnie prawdziwy, że odbieranie migrantów od przemytników ludzi tu przy granicy z Libią napędza tamten biznes. Właśnie jest pytanie ile możemy ludzi do Europy przyjąć, ile do Polski, bo jeśli aktualna sytuacja jest oczywiście taką sytuacją, że nikt nie jest z niej zadowolony, zamknięcie całkowicie granic też nie będzie budziło jakiegoś entuzjazmu, a z drugiej strony otworzenie granic i przyjmowanie wszystkich jak leci to w tym momencie już jest mnóstwo ludzi się próbuje dostać ale jak już otworzymy dla wszystkich to pół Afryki przyjedzie do Polski i do Europy, może nie do Polski, ale to też się nie sprawdzi, więc pytanie gdyby mieć, popuścić wodzę fantazji jaki byłby plan idealny?
Jasne, ja oczywiście nie odpowiem na to pytanie, bo nie wiem. Mogę tylko z takiej perspektywy może trochę też dziennikarsko-reporterskiej i takiej perspektywy słowa i języka i tego takiego sposobu w jakim rozmawiamy o migrantach i uchodźcach odpowiedzieć.
Tak, to twoje pytanie było Mateusz bardzo fajne i takie urealniające, bo twarde realia polityki są takie a nie inne i to jest jasne, że Europa nie jest w stanie przyjąć wszystkich ludzi, którzy chcą do niej dotrzeć.
Nawiasem mówiąc fakt, że chcą dotrzeć do nas a nie gdzie indziej mówi też coś o dobru, które tu się także za sprawą Unii Europejskiej naszego rozwoju, rozwoju idei i praw człowieka zadziało.
Myślę, że w takiej sferze rozmowy o uchodźcach i migrantach bardzo ważne jest i to jest być może taki apel do nas też, do Was, żeby właśnie prowadzić tę rozmowę w sposób urealniający, to znaczy nie mówić, że wszyscy którzy przechodzą granicę białorusko-polską są uchodźcami. Nie są. W dwudziestym drugim roku rozmawiałem wtedy dla tygodnika z Anią Albot, jedną z inicjatorek też pomocy uchodźcom grupy Granica, no to zgodziliśmy się, że wtedy to pewnie kilka procent, gdyby stosować tak naprawdę prawo, no to kilka procent ludzi, którzy przekroczyliby granicę otrzymałoby ochronę międzynarodową, pozostałych należałoby odesłać do krajów pochodzenia po prostu. To się potem zmieniło, potem to już sytuacja nie była taka czysta, ale myślę, że bardzo ważne jest to, żebyśmy do pewnego stopnia, to nie jest wcale, myślę, że to nie jest kategoryzowanie ludzi, to nie jest wkładanie ludzi do określonej szuflady, ale to jest pewnie pamiętanie o tym, że myśmy się umawiali i fajnie byłoby, żebyśmy to przestrzegali, że ponieważ jesteśmy przestrzenią w miarę bogatą, w miarę rozwiniętą także właśnie w kwestii takiego patrzenia na prawa człowieka, że będziemy w stanie zaoferować i przyjmować i pomagać wszystkim ludziom, którzy z jakichś powodów dotrą do nas, ponieważ uciekają przed wojną, przed prześladowaniami. Tych ludzi jest bardzo dużo, bardzo możliwe, że i z nimi mielibyśmy też taki polityczny, mówię w tym momencie o politykach, kłopot. Natomiast państwa europejskie mają prawo mówić, że nie chcą pracowników z zagranicy, to jest część polityki. Brytyjczycy tak powiedzieli w referendum brexitowym de facto, no i nie mają już nowych pracowników z Polski. To, że to i tak się będzie działo pokazuje nam przykład Ukrainy i nie tyle uchodźców z Ukrainy, ile ludzi, którzy nawet jeszcze przed tą drugą fazą wojny przyjeżdżali do Polski i tak się świetnie z reguły zintegrowali ze społeczeństwem i weszli też fantastycznie na rynek pracy, pomagając polskiemu rynkowi pracy. Przecież wskaźniki gospodarcze, które Polska teraz osiąga, osiąga także dzięki Ukrainkom i Ukraińcom, którzy tutaj są od wielu lat. Nie wiem, czy to jest odpowiedź na twoje pytanie tak dokładnie, ale to, co my możemy zrobić, to może, tak mi się wydaje, myśleć i opowiadać trochę o tych cieniach, o szarościach.
Chciałam o to kilka procent dopytać, dlatego że co najmniej kilkadziesiąt procent osób, które przekraczają granicę polsko-białoruską, to są osoby z Syrii, Afganistanu, Konga, teraz jest to Erytrea, Etiopia, Somalia, to wszystko są kraje, z których osoby uchodzące otrzymają status uchodźcy, to jest kilkadziesiąt procent tych osób, w ciągu całego kryzysu.
To samo, to znaczy my mamy statystyki dotyczące, może mogę przedstawić, statystyki dotyczące krajów pochodzenia i zawsze najliczniejszą grupę stanowili Syrijczycy i Afgańczycy i to jest, tak jak mówię, no minimum kilkanaście, kilkadziesiąt procent tylko z tych krajów, więc nawet gdyby wziąć pod uwagę rzeczywiście statystycznie to, ile osób otrzymałoby status uchodźcy w Polsce, no to jest to duża część tych osób, które, które granicę…
W tym momencie, w tym momencie rzeczywiście, no większość to są, to są Afgańczycy, to są Jemeńczycy, Syryjczycy, Erytrejczycy, Etiopczycy, Somalijczycy, a tak naprawdę głównie Somalijki, to wszystko są kraje, z których raczej status uchodźcy osoby by dostały.
Dzięki, choć też nie, nie z automatu, tak, to już nie jest w tym momencie, ale…
W zasadzie, tak, mówimy o krajach, do których nie ma deportacji, więc większość tych osób, już pomijąc różne inne przyczyny, bycie niejszością seksualną, religijną itd.
No jakby nie ma już czasu i to też nie są, myślę, moje, moje kompetencje, żeby rozmawiać o wojnie hybrydowej i o tym, jak ludzi, tragedię ludzi zaczęła wykorzystywać Rosja, wcześniej Białoruś, ale no na początku tego roku byłem, może to jest trochę coś, co jakoś nas też połączy, na początku tego roku byłem w Finlandii na granicy rosyjskiej, po to, żeby robić materiał o tym, jak Finowie sobie radzą z bardzo podobną sytuacją, jaką myśmy mieli w Polsce, czy mamy w dalszym ciągu, to znaczy inspirowaną przez Rosjan, inspirowanym przez Rosjan ruchem migrantów przez granicę.
Oni sobie porazili bardzo łatwo, to znaczy po pierwsze zamknęli granicę, co w Finlandii jest trochę łatwiejsze, zwłaszcza zimą, bo ta granica jest faktycznie niemalże nie do sforsowania. Wszystkich, którzy byli na terytorium Finlandii przyjęli do siebie, procedowali ich, mówiąc brzydko, w swoich ośrodkach i ci ludzie już zostali w Finlandii.
Opowiem Wam, taki niesamowity był dla mnie obrazek, bardzo symboliczny, który pokazywał różnicę między patrzeniem polskich władz, a władz fińskich na w istocie tę samą sytuację.
Narracja rządu poprzedniego, obecnego jest właściwie taka sama, słowa się zmieniły trochę, ale polityka nie, jest taka, że Polska reaguje na kryzys migracyjny wywołany w całości przez Łukaszenkę i Putina. Innymi słowy, to jest już w dopowiedzeniu, ale też w praktyce i o tym też Kaja mówiła, po polskiej stronie granicy jest tak, że ludzie, którzy nawet są po polskiej stronie granicy, oni tak naprawdę, za to jest odpowiedzialny Putin, dlatego tam można ich cofnąć, wywieźć z powrotem, to jest wszystko przez Putina i Łukaszenkę. Finowie mieli dokładnie tę samą sytuację, w mniejszej skali, też trzeba dodać, ale do końca na początku nie wiedzieli jaka to będzie skala i pomyśleli dokładnie odwrotnie. Kiedy zapadła decyzja o zamknięciu granicy fińsko-rosyjskiej, to był listopad, koniec listopada ubiegłego roku, oni zamknęli wyłącznie przejścia w Karelii, czyli tam niedaleko drogi z Helsinek na południowy wschód Finlandii. Zostawili dwa przejścia otwarte na kilka dni jeszcze na północy kraju w Laponii, mimo, że tam już wtedy na dobre trwała zima, zostawili je otwarte dlatego, że tok rozumowania był taki, (ok, na chwilę je zostawili, a potem je zamknęli). Tok rozumowania był taki, musimy zamknąć na północy też te przejścia, ponieważ jeśli tego nie zrobimy, to wiedząc z kim mamy do czynienia na Kremlu prawdopodobnie będzie tak, że oni imigrantów będą usiłowali przetransportować na północ, gdzie grozi im z powodu temperatur, warunków środowiskowych znacznie większe niebezpieczeństwo niż tutaj na południu, więc zamknijmy już od razu, po tych kilku dniach też te przejścia na północy, po to aby było jasne, że Rosjanie nawet niech nie próbują tych ludzi przepychać, transportować dalej na północ.
Czyli to było takie myślenie o ludziach, którzy znajdują się pod kuratelą władz rosyjskich w dalszym ciągu, czyli faktycznie nie są naszą fińską odpowiedzialnością, ale był w tym jakiś taki rodzaj empatii, że też trochę za całą tę sytuację może nie odpowiadamy, ale jesteśmy w stanie jakoś na nią wpłynąć. Znaczy jeżeli zamkniemy całość od razu, to ci ludzie przynajmniej nie będą cierpieć będąc transportowanymi i gubiąc się później w lasach Laponii. To jest szczegół oczywiście, ten szczegół dotyczy prawdopodobnie kilkudziesięciu, może dwustu osób w tamtych dniach, ale to są te takie szczegóły myślenia pokazujące, że da się prowadzić twardą politykę emigracyjną, bo prawdopodobnie jest tak, że Europa jej w tym momencie potrzebuje. Równocześnie prowadząc ją z empatią i nie zamykając granic na ludzi, którzy faktycznie tej pomocy potrzebują. Nie ma już czasu, żeby porozmawiać o granicach, ale może jeszcze jedną myśl Wam jakoś tak sprzedam do zastanowienia się. Mówi się bardzo, że Europa zamyka swoje granice. Słuchajcie, Europa otwiera swoje granice. Tak naprawdę jakby spojrzeć z perspektywy ostatnich stu lat i tego jaka jest dostępność przemieszczania się i po Europie i do Europy, to Europa jest dziś dla dużej części świata, wciąż dla wielu nie, kontynentem znacznie swobodniejszym w dostępie i podróżowaniu niż kiedyś. Cofnijmy się do tego Muzeum Emigracji w Gdyni. My mamy w głowie taki romantyczny obraz granicy dziewiętnastowiecznej, że to jechano koleją żelazną tam z Polski do Prus i pogranicznicy pruscy w wyglancowanych butach zwracali nam papiery podróżne życząc tam po francusku bon voyage. Słuchajcie, jeden procent, pięć procent, dziesięć procent ludzi mogło tak podróżować, przecież zdecydowana większość ludzi nie miała w ogóle dostępu do kolei. Jeszcze pokolenie naszych babć czy dziadków bardzo często poruszało się wyłącznie w granicach swojego powiatu, województwa, swojej doliny. To się bardzo też zmieniło, więc też pamiętajmy nie wpadając w tę taką narrację, która jest bardzo zamykająca i bardzo często jest fałszywa o tym, że Europa zamyka granice, że to jest też wielowymiarowe, że jasne te zewnętrzne są faktycznie teraz znacznie bardziej pilnowane także ze względów strategicznych rosyjskich, no ale to jest też cena tego, że znieśliśmy na przykład granicę wewnętrzną.
No tak, chyba pora już kończyć. Bardzo Wam dziękuję jeszcze raz za obecność, za to, że wytrzymaliście do końca i że słuchaliście i mam nadzieję, że się jeszcze będziemy jakoś mijać na Slocie. Dzięki serdecznie.