Andrzej Horyza: System musi się rozluźnić

fot. Robert Sawicki

„Jako nauczyciel muszę pamiętać, że mam przed sobą młodą osobę, a nie kogoś wpisanego w mundurek. Mamy pomóc rozwijać się ludziom, a oni są przecież różni” 

Wywiad z Andrzejem Horyzą, nauczycielem, tutorem wychowawczym, od 1990 współtworzącym Slot Art Festival.

Jerzy Chodorek: Czekając na Ciebie w Namiocie Wschodnim, po raz kolejny usłyszałem, że ktoś mówi o tobie „Tata SLOT Art Festivalu”.

Andrzej Horyza: Myślę, że to są różne klisze. Faktem jest, że jestem jednym z najstarszych uczestników. Pytanie – czy to mnie czyni tatą?
Moim zdaniem niekoniecznie. W każdym z takich określeń kryje się pewna pułapka – etykieta, która może się przykleić. Raczej bym tego nie chciał. Nie interesuje mnie przeszłość. Interesuje mnie to, co się dzieje teraz i jak może wyglądać jutro. To jest dla mnie dużo ciekawsze, niż takie kombatanckie wspomnienia i ordery za coś, co wydarzyło się dwadzieścia lub trzydzieści lat temu.

Ze SLOTEM jesteś jednak związany ponad 25 lat. Festiwal wciąż zachowuje ciągłość, rozwija się i gromadzi tysiące ludzi. Na czym polega to nieustanne zainteresowanie?

Zauważ, że jest tutaj 7 tysięcy ludzi, a nie 17 tysięcy. Trafiamy do pewnej określonej grupy – dość dużej, choć bez przesady. Nie zależy nam, żeby robić imprezę na kilkadziesiąt tysięcy osób. Bo wtedy nie będzie tej atmosfery – tego co jest specyfiką tych pięciu dni. Ciągłość jest utrzymywana dzięki temu, że ciągle dołączają nowi ludzie – z nową energią, z nowymi pomysłami, z nowymi marzeniami. Jeżeli to się mieści w ramach naszego DNA i pozwala nam na to czasoprzestrzeń, to próbujemy i obserwujemy jaka będzie reakcja.
Dlatego taka odnawialność nie wynika z naszej pomysłowości, ale z zasobów, które wnoszą inni. Jeżeli festiwal ma 26 lat, to ci, którzy przyjeżdżali 20 lat temu, dzisiaj przyjeżdżają ze swoimi dziećmi. Wtedy mieli 20 lat, a dzisiaj mają 40. W tym momencie jest pewna wymiana pokoleniowa.

Użyłeś takiego określenia jak „SLOTOWE DNA”. O co w tym chodzi – jaka jest geneza tego określenia i jak to się rozwija?

To wzięło się z próby znalezienia języka, który opisze, co się tutaj dzieje. Ciągle się z tym zmagamy. Dla nas wyzwaniem, przed którym stoimy, jest pytanie – czy to jest festiwal? Dla osób z zewnątrz festiwal to jest Opener albo Przystanek Woodstock. A tutaj jest przecież tylko siedem tysięcy osób. Czyli żaden festiwal w porównaniu z tymi masowymi imprezami. Tak naprawdę jesteśmy prawdopodobnie największym wydarzeniem artystycznym w kraju. A może jest to coś jeszcze zupełnie innego? Dlatego poszukujemy języka, który potrafiłby opisać, co się tutaj dzieje. I podobnie było z tym DNA. Ludzie mówią – „Ale jest fajnie na SLOCIE”. Z jakiego powodu w takim razie jest tutaj fajnie? Spróbujmy znaleźć takie składniki. To jak konstrukcja składająca się z kilku beleczek. Jeżeli jedną beleczkę wyjmiemy, rozwali się cała impreza. Na pierwszy rzut oka jednak trudno je namierzyć. W początkach festiwalu zidentyfikowaliśmy 5 takich składników tworzących tę imprezę.

Jakie to były składniki?

Po pierwsze – spotkanie. Gdybyśmy nie wytworzyli takiej przestrzeni spotkania, to ta wieża zawaliłaby się. Dalej, twórczość i rozwój – energia i kreatywność biją tutaj w oczy.
Miłość – sposób w jaki traktujemy siebie nawzajem w tym miasteczku, które powstaje tutaj na 5 dni. Bóg – wyrastamy z duchowych korzeni chrześcijaństwa, chociaż mamy tutaj różne denominacje. Potrafią się odnaleźć ludzie z różnych tradycji.
Pozostałe elementy kontrują się i równoważą. Żeby to nie stało się krucjatą, musi być spotkaniem. Żeby nie było nagabywaniem, musi być miłością.

Spotkanie, twórczość, rozwój, miłość i Bóg.

Dokładnie.

I to tworzy strukturę?

To są kluczowe beleczki, na których opiera się konstrukcja tej wieży. Bez nich SLOT straciłby swój charakter.

Ciekawi mnie proces krystalizowania się tych wartości. Jak on postępował?

To, co lubię w tym projekcie, polega na tym, że stwarza nam wszystkim możliwość rozwoju. My się zmieniamy razem z nim. Co roku stawia nam pewne pytania, wyzwania, z którymi musimy się zmierzyć. To wpływa na sposób naszego myślenia – jak się ustawiamy w życiu, w jaki sposób komunikujemy się z ludźmi. Do SLOTOWEGO DNA doszliśmy po kilkunastu latach. Średnio wychodziło nam opisywanie tego, co się tutaj naprawdę dzieje i kim jesteśmy. To była praca kilkudziesięciu osób, które zidentyfikowały te pięć beleczek.

To są filary. Przejdźmy jednak do początków. Jak wyglądał tamten festiwal w latach dziewięćdziesiątych? Bo to chyba nie był jeszcze wtedy oficjalnie SLOT.

To nie był festiwal.

Koncert?

Koncert też nie. Od samego początku mieliśmy koncepcję, żeby zamieszkać ze sobą na tydzień. To nie był koncert – to były trasy No Longer Music. Na przełomie lat 80. i 90. ten zespół jeździł z mocnym chrześcijańskim przesłaniem. To były czasy kiedy ludzie stawiali sobie wiele pytań odnośnie nowej rzeczywistości, którą należało budować. Oni zaproponowali bardzo ciekawą odpowiedź. Pewnie nie pamiętasz tamtych czasów, ale wtedy było dużo pytań – w związku z tym rosło grono zainteresowanych na tych koncertach. W pewnym momencie stało się dla nas jasne, że z tymi ludźmi chcielibyśmy budować jakieś relacje, a nie tylko coś komunikować. Chcieliśmy ich poznać, spędzić trochę czasu. Dlatego zaproponowaliśmy taką konwencję spotkania, które będzie trwało przez siedem dni – gdzie po trasie koncertowej, ci, którzy są zainteresowani budowaniem takiej relacji, będą mieli na to miejsce. Tak wyglądał nasz pierwszy obóz – na około 80 osób. Rok później przyjechało dwa razy tyle ludzi. Okazało się, że przeżyli coś ciekawego w ciągu tych siedmiu dni i byli skłonni zaprosić swoich znajomych i przyjaciół. Przez kilka lat to wydarzenie się rozrastało i w momencie kiedy zaczęliśmy dochodzić do tysiąca osób przyszła myśl odnosząca się do tego, co ten projekt oznacza i jaki język byłby w stanie go opisać.

Czyli konwencja była podobna do tego co jest teraz – były koncerty i spotkania, ale bez warsztatów. Czy wtedy byli już pasjonaci, którzy dzielili się swoimi zainteresowaniami?

Od samego początku były jakieś warsztaty. Z tym, że na początku było kilka zajęć, później kilkanaście, aż doszliśmy w tym roku do 150. To DNA formowało się od samego początku – na początku było tylko w embrionalnej formie. Zarówno duchowość jak i spotkanie, rozwój, kreatywność, miłość. Wtedy jednak nie potrafiliśmy tego zobaczyć – z szerszej perspektywy, z lotu ptaka. Byliśmy zbyt blisko i nie mieliśmy dystansu do tego.

SLOT Art Festival zmieniał miejsca. Na początku odbywał się na Mazurach w miejscowości Stacze, później był w Giżycku w twierdzy Boyen.

Stacze to był totalny początek. Obóz odbył się tam tylko raz. Od drugiej edycji potrzebowaliśmy większego miejsca, niż przysłowiowa polana i trafiliśmy na twierdzę Boyen w Giżycku. To bardzo ciekawe miejsce. I było nam tam dobrze do momentu, gdy doszliśmy do tysiąca osób i twierdza nie była nas już w stanie pomieścić. No i trzeba było wyprowadzić się stamtąd. Dlatego wyprowadziliśmy się na południe. Fundacja Lubiąż zaproponowała nam współpracę. Bardzo cenimy sobie relację z nimi i do dzisiaj jesteśmy w Lubiążu. A czy tutaj zostaniemy? Zobaczymy.

Czy początki i uczestniczenie w SLOCIE łączą się również z Twoimi wyborami zawodowymi?

Moje wczesne zawodowe etapy szły własną drogą. Wiązało to się z tym, że musiałem pewne rzeczy przepracować, zrozumieć. Szukałem takich miejsc, które nie będą mi przeszkadzały w tym rozwoju. Jeżeli mogły mi pomóc to ekstra, a jeżeli mi nie przeszkadzały to też było wystarczająco dobrze.
W pewnym momencie włączyłem się w edukację. I tutaj myślę, że pojawiła się ściślejsza korelacja pomiędzy tym, co dzieje się na SLOCIE a moją pracą z ludźmi jako nauczyciel. W tej chwili świadomie myślę o tym, w jaki sposób te dwie dziedziny powinny się nawzajem zasilać. Na przykład część z moich uczniów jest tutaj wolontariuszami. Jestem z tego dumny – z ich postawy, z tego w jaki sposób przeżywają festiwal i z tego, co ten festiwal wnosi do ich życia. Widzę też tutaj nauczycieli, z którymi miałem kontakt, bo jestem też szkoleniowcem. Od pewnego momentu zacząłem świadomie budować takie mosty.

Czyli odnajdujesz pomost pomiędzy drogą pedagogiczną a SLOTEM.

Tak. To jest środowisko rozwoju. Nie zamknięta klasa. Ludzie uczą się tutaj siebie – przekraczamy pewien schemat, że uczymy się tylko rocznikami. Mogę przecież nauczyć się czegoś zarówno od młodszej osoby, jak i starszej. Jeżeli siedzę w klasie tylko z moim rocznikiem, to jest bardzo ograniczające. Życie tak nie funkcjonuje. W pracy zawsze będę mieć młodszych i starszych kolegów lub koleżanki. To jest dużo bardziej naturalne. To jest też dużo bliższe temu, o co chodzi w edukacji, niż nasze systemowe rozwiązania, których poszukujemy. Jesteśmy oczywiście na to skazani w skali masowej, chociaż edukacja alternatywna, szkoły społeczne mogą pozwolić sobie na to, żeby wychodzić poza pewną schematyczność.

Jeżeli już tutaj doszliśmy – jak oceniasz system edukacji w Polsce?

Na SLOCIE uczę się między innymi tego, żeby nie myśleć systemowo – uwolnić się od myślenia w makroskali. Czy to dobrze, że są likwidowane gimnazja? Nie mam odpowiedzi na takie systemowe pytania. Które gimnazja? Niektóre w ogóle nie powinny powstać. Niektóre należało zamknąć wiele lat temu. Inne należało ochronić za wszelką cenę, bo były świetnymi środowiskami rozwoju. Nie ma odpowiedzi takie pytania. Trzeba patrzeć na konkret. Jaka jest dzisiejsza młodzież? To jest bezsensowne pytanie. Jaka młodzież – ta która siedzi obok nas? Czy tamta za bramą ? Albo na Placu Kościuszki?

Generalizacja.

Oczywiście. Stereotypy. Nie ma sensu szukać odpowiedzi, która jest w stanie objąć wszystkich i wszystko. Nie tędy droga. Należy przyglądać się konkretnym ludziom, konkretnym środowiskom i zastanowić się nad tym, co jest dobre. Jak ograniczyć to, co jest destrukcyjne w danej sytuacji. Nie wierzę w skuteczność systemowych rozwiązań. Myślę, że system musi się rozluźnić i stwarzać taką przestrzeń wolności, aby ludzie, którzy mają serce do danej dziedziny życia społecznego, mieli możliwość jej rozwoju. Należy poszukiwać odpowiedzi na tu i teraz, mając na uwagę specyfikę każdego środowiska.

Jaki jest cel alternatywnej edukacji ?

Nie zależy mi na tym, aby dokonywać porównań. Sama możliwość istnienia edukacji alternatywnej jest możliwością istnienia wolności. Bo jeżeli masz możliwość wyboru, to jesteś wolny. Jeżeli jesteś skazany na jakieś rozwiązanie, które ktoś dla ciebie wymyślił i nie masz dużego wpływu na jego kształt, to możesz zacząć się dusić. Rzeczywistość jest zbyt dynamiczna, żeby stać w miejscu. Zmieniają się potrzeby, marzenia, lęki. Trzeba reagować, aby spotkać się z człowiekiem, a nie z uczniem. Jako nauczyciel muszę pamiętać, że mam przed sobą młodą osobę, a nie kogoś wpisanego w jakąś rolę, gorset, mundurek. Mamy pomóc rozwijać się ludziom, a oni są przecież różni. Błyskawicznie się zmieniają. Dlatego należy szukać rozwiązań, które poszerzą sferę wolności. Jakakolwiek próba ograniczania tej wolności i sprowadzenia do jednej lub dwóch ścieżek do niczego nie prowadzi.

To piękne ideały, ale też trudne. Jeżeli pomyślę sobie o swoich doświadczeniach ze szkoły, to jest całkowite przeciwieństwo słuchania, dbania o indywidualny rozwój jednostki, akceptowania różnorodności. System szkolny starał się nas raczej ujednolicić.

Różnie z tym bywa. Pracuję jako szkoleniowiec pomagający wdrażać tutoring do szkół, również publicznych. Poznałem kilkadziesiąt placówek, w których są fantastyczni nauczyciele. Natomiast ważne jest na ile są silni – na ile potrafią połączyć siły z innymi otwartymi, kreatywnymi pedagogami. Od tego jaki jest dyrektor w szkole zależeć będzie cała atmosfera, kultura pracy i jak będą tam się czuli uczniowie. Znowu wychodzimy poza schemat. Szkoły państwowe, szkoły społeczne, szkoły prywatne – każda z tych szkół jest zupełnie inna i w każdej z tych szkół można czuć się dobrze, jeżeli pracują tam właściwi ludzie. Jeżeli tym ludziom się nie przeszkadza, mają wtedy wystarczającą strefę swobody i wolności. I wtedy mogą realizować swoje powołanie, marzenia i pracę z młodymi ludźmi.

Co daje praca z młodymi ludźmi?

Świeżość myślenia – jeżeli jesteś otwarty, dbasz o swoją strefę spotkania i rozwój. Cały czas uczę się kolejnych umiejętności, próbuję uczyć się kolejnych języków. Jeżeli w tej pracy są takie elementy, które zidentyfikowaliśmy na SLOCIE, nie kostniejemy tak szybko. A to oznacza, że nie starzejemy się. Możemy ciągle zachowywać większą świeżość. Znam takich nauczycieli, którzy potrafią pracować z młodymi ludźmi i spotykać się z nimi bez względu na to jak wyglądają fizycznie. W środku są ciągle młodymi ludźmi, którzy potrafią to chronić i pielęgnować. A to jest przez młodzież doceniane.
Istnieje stereotypowe stwierdzenie, że młodzież nie szanuje autorytetów. Absolutnie się z tym nie zgadzam! To my musimy sobie przemeblować w naszej głowie o jakim autorytecie mówimy. Jeżeli to jest autorytet z nadania, to nie oczekujmy, że młodzież to będzie szanować. Młodzi ludzie szanują autorytety wypracowane. Na to żeby być szanowanym – zarówno w świecie dorosłych, jak i młodych osób – musisz sobie zapracować. I albo potrafisz wypracować taki szacunek – bo szanujesz tego młodego człowieka lub kolegę z pracy – albo nie potrafisz. Ale wtedy nie oczekuj, że będziesz szanowany dlatego, że założysz jakiś strój lub inny rekwizyt. Dlaczego tytuł, rzecz, ubranie mają ci nadać jakąś pozycję i sprawić żeby ludzie cię szanowali? Oczywiście to jest znowu generalizacja, bo są różne środowiska i miasta. Pewne rzeczy jest łatwiej zrealizować w takiej szkole, a trudniej w innej. Spotkałem nauczycieli, którzy pracują w różnych szkołach i w każdej z tych placówek był ktoś, z kim młodzi luzie mieli ochotę mieć kontakt – rozmawiać z nim i uczyć się od niego.

Rozmawiamy tutaj o edukacji alternatywnej, która promuje rozwój jednostki w wolności, akceptacji i miłości, a w opozycji do tego możemy zestawić „kliszę”, która jest promowana przez naszą kulturę współczesną. Mam na myśli konsumpcjonizm, materializm, pozycję społeczną jako współczynnik określający wartość danego człowieka.

Według moich obserwacji – kluczowym elementem jest skala. Jeżeli mamy ambicję, żeby znaleźć rozwiązanie dla społeczeństwa, musimy myśleć w dużej skali i sięgać po rozwiązania, które będą generalizacjami. Jak powinien ubierać się żołnierz w marcu? To zależy przecież czy na Suwalszczyźnie, czy na Dolnym Śląsku. A wyobraźmy sobie, że robimy to samo tylko w europejskiej skali. To absurd. Ale inaczej nie zmierzysz się z takimi pytaniami. Problemem jest skala.
Szkoły wyrastają z idei oświeceniowych. Miała być edukacja dla wszystkich, dlatego siłą rzeczy myślano o dużej skali. Celem też – jak znajdujemy w tamtych publikacjach – było przygotowanie pracownika, który umie czytać instrukcje, rozumie polecenia, jest punktualny i ma wypracowane pewne nawyki. Dlatego szkoła była miejscem, która uczyła go tego, czego wymagał rynek pracy.

Bez samoświadomości i krytycznego myślenia.

Tak, w czasie rewolucji przemysłowej nie byli potrzebni samodzielni pracownicy. Potrzebni byli pracownicy, którzy byli na tyle kompetentni, żeby nie utrudniać produkcji. Wystarczyło rozdać instrukcje. Brygadzista potrafił ją przeczytać, a pracownicy potrafili ją zrozumieć. A jeżeli sami potrafiliby to przeczytać i zrozumieć, to było najlepiej! No i wymyślili taki model szkoły. Czasy się zmieniają, schematy dużo wolniej. Pewnie stereotypy tak samo. W tej chwili zaczynamy się dusić, bo już nie potrzebujemy wyłącznie zdyscyplinowanych pracowników. Potrzebujemy pracowników, którzy są samodzielni, potrafią podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność – wymyślać nowatorskie rozwiązania. Potrafią pracować w zespołach, a nie na swoim stanowisku przy taśmie produkcyjnej.
Świat się zmienił i myślę, że szkoła powinna się również zmieniać. Mam nadzieję, że w końcu wymuszą większe rozszczelnienie tych systemowych rozwiązań, niż mamy z tym do czynienia obecnie. Chociaż nie chcę marudzić, bo nie jest źle. W tej chwili, w ramach tego co prawo oświatowe nam umożliwia, jest możliwość tworzenia różnych rzeczy. Fajnie byłoby gdyby sfera tych możliwości się rozszerzała, a nie kurczyła. I tego powinniśmy sobie życzyć jako społeczeństwo, po to, żeby była większa dywersyfikacja i strefa wolności. Żebyśmy się uczyli życia w tej wolności. Natomiast nie jest źle. Są kraje, w których jest dużo więcej kontroli i ograniczeń. Bądźmy otwarci, uczmy się i rozwijajmy.

Idea festiwalu zakorzeniona jest w wartościach chrześcijańskich. Nie jest to jednak religijna impreza. Dlaczego są one ważne zarówno dla Ciebie, jak i SLOT-u?

Myślę, że w moim przypadku to wynika z duchowej drogi – ścieżki, na której odkrywałem, w jaki sposób mogę rozwijać siebie. Sądzę, że mamy bardzo dużo różnych potrzeb, między innymi potrzebę zakorzenienia. Na pewnym etapie mojego rozwoju czerpałem na tym samym poziomie z różnych tradycji. Metaforycznie to można przyrównać do człowieka, który przy ognisku potrafi zagrać zarówno na harmonijce, gitarze i bębenku. Na potrzeby ogniska – ok. Ale poza ognisko nie wyjdzie z takim poziomem umiejętności. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że aby robić coś dobrze, muszę się na którąś ścieżkę zdecydować. Odpowiedzią na to nie jest dla mnie chrześcijaństwo, ale Jezus. Jezus jest modelem człowieka i wzorem, który pokazuje, na czym polega człowieczeństwo przez duże C. Od tego wyboru, moich indywidualnych doświadczeń duchowych, które temu towarzyszyły, następował rozwój. Obserwowałem w jaki sposób podążanie tą ścieżką zmienia mnie, zmienia perspektywę na drugiego człowieka, perspektywę świata, kreśli mi jakieś wizje, które są na tyle wzmacniające, żebym myślał o przyszłości w konstruktywny sposób. Nie tylko o swojej przyszłości, ale też ludzi, którzy mnie otaczają i z którymi się spotykam w różnych sytuacjach. Kiedy widzę teraz w jaki sposób instrumentalnie używa się chrześcijaństwa, nie wiem czy śmiać się, czy płakać. Bardzo często jestem oburzony, dlatego, że nie widzę tam nic wspólnego z Jezusem, którego poznaję w Ewangeliach. Łączenie nacjonalizmu z chrześcijaństwem – zarówno w prawosławiu, katolicyzmie i protestantyzmie jest aberracją. Ubolewam, że historia nas tego jeszcze nie nauczyła i łatwo dajemy się złapać na lep tego typu zbitek. Ale żeby nie dać się złapać na lep trzeba czytać ewangelię, być zakorzenionym w Słowie, aby mieć szansę weryfikowania pewnych informacji, które się pojawiają. Dlatego, że instrumentalnie możesz się wszystkim posłużyć. Tym dyktafonem, który nagrywa naszą rozmowę możesz posłużyć się przy śniadaniu, możesz próbować lepiej umocować namiot. Ale czy do tego służy dyktafon? Czy to jest przesłanie, które przyniósł Jezus – żeby budować państwa narodowe, żeby określać swoją tożsamość na zasadzie negatywnej – kim nie jestem? A nie w czym powinienem być zakorzeniony, żeby widzieć kim jestem. Dlatego istotne jest spotkanie i rozmawianie – w jaki sposób człowiek myśli i definiuje pojęcia i z jakimi innymi pojęciami pewne rzeczy mu się łączą. W ramach tego dialogu dochodzimy do wniosku czym się różnimy.

Jak Ci się wraca na Slot Art Festival – co wtedy czujesz?

Czuję radość, przede wszystkim ze spotkania. Spotykam tutaj ludzi, z którymi rozmawiałem w poprzednich latach. Spotykam nowe fantastyczne osoby, od których mogę się wiele nauczyć. Znajduję tutaj – ze względu na bogactwo perspektyw – bogactwo ludzi, którzy się tutaj pojawiają. Znajduję odpowiedzi na pytania, których nie mogę znaleźć w moim środowisku. Absolutnie nie mam poczucia, że bardzo wiele rzeczy spoczywa na mnie, czy ode mnie zależy. Wiem na czym polega moja odpowiedzialność, co mogę tutaj wnieść i zaoferować. Jest tutaj dużo wolnej przestrzeni żeby spotykać się z ludźmi.
Oczekiwanie, ekscytacja radość – tak bym to chyba opisał.

Autor

Jerzy Chodorek

Jerzy Chodorek

Z wykształcenia kulturoznawca i antropolog kultury, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dziennikarz Polskiego Radia RDC, w wolnych chwilach podróżuje i improwizuje na gitarze.

jerzychodorek.pl